6LACK – „Since I Have a Lover” [RECENZJA]
6LACK to pseudonim, który przybrał Ricardo Valdez Valentine Jr., a wymawia się go „black”. Karierę zaczynał jako 19-latek, jednak największą popularność i szacunek środowiska osiągnął nieco później dzięki swoim albumom – wyznacznikiem sukcesu każdego z nich są nominacje do ważnych nagród, w tym te najbardziej spektakularne, czyli Grammy. Jego najnowszy, czwarty studyjny album „Since I Have a Lover” właśnie otrzymał kolejną nominację do Grammy, i to w tej nieco niszowej, dla znawców bardzo prestiżowej kategorii „Best Progressive R&B Album”
Już jakiś czas temu zauważyłem, że do Grammy często nominowane są albumu dłuższe, bo ten, niemalże godzinny to także materiał, który chyba bez straty dla jego artystycznych wartości mógłby być nieco krótszy. I też pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, bo nic tutaj szczególnego się nie dzieje. Ciekawy muzycznie „Inwood Hill Park”, albo jeszcze lepszy „playing hous” to utwory kameralne, wszystko odbywa się niespiesznie i na pełnym luzie, jednak nic wyjątkowego się nie dzieje. Dopiero budzi nas „Talk Back”, której wstęp i akompaniament gitarowy są zapożyczone z „Shape of My Hart” Stinga. To nie może być przypadek, ani nieświadome naśladownictwo, bo trudno sobie wyobrazić zawodowego muzyka, który nie zna tego utworu.
Dopiero pod koniec albumu robi się nieco inaczej. Piękne ballady: „wunna dem”, z piękną, wyróżniającą się klasyczną aranżacją i „Testify”. I jeszcze „B4L”, a także jedyny ciekawy utwór z gościem „Stories in Motion”. W tym drugim świetną robotę zrobił raper Wale, którego znam z równie udanego duetu z PJ Mortonem.
I gdyby nie tych kilka utworów z drugiej części materiału, to ten album nie byłby godny uwagi. Takich piosenek i takich płyt słucham w ciągu roku co najmniej kilkanaście. Dlaczego więc akurat ten artysta jest tak chętnie nagradzany? I dlaczego zalicza się go progresywnego R&B? No właśnie, nominacje do ważnych nagród są jak kostki domina, pierwsza uruchamia następne.
8/10