Aga Zaryan – „Sara” [RECENZJA]

Każdy album tej artystki jest dla mnie radością, bo to rzadkie u nas, aby cały czas konsekwentnie robić swoje, w dodatku ciągle na światowym poziomie. Aga Zaryan jest uważana za przedstawicielkę jazzu, ale jeśli spojrzymy na jej dyskografię, to najwięcej dobrego zrobiła śpiewając wiersze. Jej zamówiony przez Muzeum Powstania Warszawskiego „Umiera Piękno” ciągle jest jednym z ciekawszych albumów nagranych na tę okoliczność. Teraz Aga Zaryan sięga po amerykańską poetkę Sarę Teasdale.
Znam wszystkie albumy Agi Zaryan. I wszystkie bardzo lubię, a ten bardzo przypomina mi „A Book of Luminous Things” z wierszami Czesława Miłosza. Tam jednak jest znakomita muzyka Michała Tokaja i melodie, których chce się słuchać. Teraz melodycznie jest nijako, żeby nie powiedzieć nudnawo. Może gdyby materiał był krótszy, to byłoby nieco ciekawiej, bo wszystko jest świetnie nagrane, a akompaniament dwóch wybitnych gitarzystów to perełka. Tak, to chyba robi największe wrażenie, że David Dorůžka i Szymon Mika pięknie wpasowali się w klimat, jaki chciała stworzyć wokalistka.
Ciekawe są dla mnie piosenki z drugiej części albumu: „Spring Ring”, „Jewels”. Ciekawe jest też wykorzystanie tekstu w śmiałym tłumaczeniu Anny Ciciszwili, ale to na pewno nie są utwory, które przyciągną swoim urokiem. Na tle wcześniejszych albumów artystki ten wydaje mi się najsłabszy. Ale, paradoksalnie, większość polskich wykonawców nie ma nawet szansy zbliżyć się do tego poziomu.
7/10