Agnieszka Chylińska – „Pink Punk” [RECENZJA]
No i stało się. Agnieszka Chylińska się przebrała!
Jej najnowsza płyta jest niezła, ale odnoszę wrażenie, że to bardziej udawanie niż prawdziwy wizerunek. Artystka zatęskniła za swoimi artystycznymi początkami – wcieliła się w rolę młodej buntowniczki. Ale….to wszystko już było. I wtedy było autentyczne, a teraz?
Chylińska przyzwycziła nas już do swoich zwrotów w muzycznym życiu.
Te zmiany były możliwe dzięki dużej odwadze, bo kreacja nowego artystycznego wizerunku nie jest łatwa, zasługuje więc na uznanie. Artystka ma wielu zwolenników, ale też sporą grupę przeciwników. Bo jeśli ktoś zaakceptował ją jako buntowniczkę z zespołu ONA, to potem trudno mu było przyjąć jej zaskakujące "skoki w bok". Mnie jej dance'owa twarz nie raziła, ale wydany w 2016 r. album "Forevder Child" (słynna "królowa łez") sygnalizował, że wokalistce bliżej jest do obszarów zajętych przez Michała Szpaka. W tym roku jest znacznie lepiej i ta płyta ma prawo się podobać.
Chylińska postanowiła wrócić do korzeni i ponownie stać się wokalistką rockową.
I to jest ok. Mam jednak mały problem, bo pomiędzy pierwszym mocnym wcieleniem i tym obecnym trwał okres pośredni, w którym artystka szukała swojej tożsamości. Być może te poszukiwania pokazały, że właściwym miejscem dla Chylińskiej jest stylistyka rockowa. I to też jest dla mnie ok. Jednak poziom albumu pozostawia duży niedosyt. Gdyby to była pierwsza płyta artystki, to pewnie cały muzyczny świat by się zachwycił. Jednak od debiutu Chylińkiej trochę czasu już minęło, więc teksty, które obecnie artystka proponuje to bardziej karykatura , ale to także już wiemy, że Chylińska ma silny pociąg do pióra. Pokazywanie rosterek osobowościowych nastolatki w ustach artystki dojrzałej brzmi nieszczerze. Pomijam już lekko grafomański styl tekstów, bo to raczej kwestia progu bólu.
Są jednak 2 piosenki, które mi się podobają.
"Schiza" ujęła mnie swoją prawdziwością. Tutaj muzyka, może nieco "za ładna", potafiła mimo wszystko oddać charakter tekstu. W całości brzmi to naprawdę dobrze. Podobnie jest w nieprzekombinowanej piosence "Grinhead", dzięki prostej formie przekaz jest wyraźny, do mnie docierający. Szkoda, że te dwa utwory przykryte są pozostałym reertuarem, w którym muzycznie niewiele się dzieje, tekstowo ciągle jest banalnie, a sama Chylińska? Tu artystka dobrze wywiązuje się z narzuconej sobie roli – udawanie gniewej wokalistki rockowej nawet jej się udaje.
6/10