Anna Rusowicz – „Dziewczyna słońca” [RECENZJA]
Ta wokalistka od początku jest dla mnie wielką zagadką. Głównie z powodu popularności, ale o gustach się nie dyskutuje, dlatego najbardziej zaskakuje mnie uznanie artystki przez tzw. branżę, a tutaj powinniśmy jednak mówić o ocenie merytorycznej. Ubiegłoroczny, świetny duet artystki na płycie Jana Młynarskiego trochę przyćmił moją niechęć, jednak teraz, w projekcie solowym wracamy do wszystkich tych złych rzeczy, które kojarzę z Anną Rusowicz.
Otwierająca album piosenka tytułowa to hołd złożony rodzicom, bo to oni właśnie wykonywali tę piosenkę wiele lat temu. I jeśli można powiedzieć, że tamto wykonanie świetnie wpisywało się w epokę, to wersja Anny Rusowicz jest jedynie kopią. I to znacznie gorszą. Później jednak, kiedy słuchamy piosenek premierowych, niewiele się zmienia. Nadal jesteśmy w klimatach czasów minionych, z typową dla tych czasów aranżacją i sposobem śpiewania. A nawet gorzej, bo wokalistka robi wszystko, aby jeszcze podkręcić manierę tamtego śpiewania, a jej podciąganie dźwięków w interwałach to koszmar. Te piosenki na pewno mogą się podobać niektórym słuchaczom, zwłaszcza tym, których gust muzyczny ogranicza się do polskiego podwórka. Bo piosenki wpadają w ucho, szkoda, że nie są choćby trochę nowocześniejsze. Ok., kwestia gustu, jednak w „Rapsodii” artystka już tak daleko odjechała, że tego nie da się słuchać – kicz to najłagodniejsza ocena.
Ważnymi elementami tego materiału są duety z panami. Kompletnie nieudany jest ten z Andrzejem Dąbrowskim, pierwszym wykonawcą piosenki „Zielono mi”. Jego solowa wersja ciągle jest symbolem solidnego warsztatu twórczego i wykonawczego. Niestety wersja w duecie z Anną Rusowicz jest niewypałem – tutaj artystka występuje na zasadzie „wzięła udział”. Jej rola w piosence nic nie wnosi, a źle dobrana tonacja nie pozwala pokazać walorów głosowych wokalistki, ale jeśli już na taką się zdecydowano, to zabrakło jakiejkolwiek koncepcji na to wykonanie. Za to duet z Kubą Badachem to najciekawszy punkt albumu. Zaproszenie świetnego wokalisty, który dobrze radzi sobie w każdej muzycznej sytuacji to dobry pomysł. Kuba wzniósł się na wyżyny, a Anna, starając się tego nie zepsuć, nieźle się w ten duet wpisuje.
To najgorsza płyta artystki, która zamknęła się w kapsule czasu, nie przejmując się, że świat idzie do przodu. W jednym z wywiadów Anna Rusowicz przyznaje, że lubi styl retro. I bardzo dobrze, jednak to, co nam zaserwowała to niemal wierne przeniesienie dawnej stylistyki do trzeciej dekady XXI wieku. To nie stylizacja, a nienajlepsze zresztą kopiowanie.
5/10