Arthur James – „PISCES” [RECENZJA]

Po tę płytę sięgnąłem z ciekawości. Interesował mnie rozwój artysty, który jest tak popularny nie tylko u siebie, w Wielkiej Brytanii, ale w całej Europie. W Polsce także. Jego najnowszy krążek to potwierdzenie, że nic tu się nie stało przypadkiem, „Pisces” to album bardzo udany. Moja ciekawość została więc zaspokojona, a z krążkiem zostałem na dłużej.
To już szósty album artysty od wygrania w 2012 roku brytyjskiej edycji talent show X Factor. I to jeden z tych niewielu przykładów, kiedy popularny program telewizyjny daje początek poważnej, komercyjnej karierze. Jeszcze bardziej niezwykłe jest, że Arthur James nie tworzy swojego repertuaru, ani tekstu, ani muzyki. Dzisiaj, kiedy zdecydowana większość artystów tworzy nie tylko dla siebie, ale też dla innych świetne piosenki, to przypadek rzadki. Właśnie akurat w tym przypadku ważna jest umiejętność dobrania współpracowników. W tym albumie, podobnie jak w poprzednim, lista producentów i autorów jest długa, ale dominują dwa nazwiska. Pierwsze to Daniel Bingham, który jest z Jamesem od początku, najpierw jako instrumentalista uczestniczył w nagraniach, a już od poprzedniego albumu jest kompozytorem i producentem. Drugi to Steve Solomon, producent i współautor większości piosenek na płycie. On także jest sprawdzonym współpracownikiem, głównie drugiego albumu artysty.
Ten album jest przykładem rzetelnej pracy całego zespołu, bo wokalista, otoczony sztabem doświadczonych profesjonalistów mógł się skupić na interpretacji bardzo różnorodnego repertuaru. Wychodzi mu to jak zwykle nieźle. Stawiam głównie na dwa utwory, które będą się świetnie sprawdzać na koncertach: „Karaoke” i „Yeah, No.”. Ciekawie też brzmi zaskakujący eksperyment – w interludium „Gucci” artysta rapuje na tle ciekawej muzyki. Tak, po tym krążku można być spokojnym, że kariera Arthura Jamesa rozwija się w dobrym kierunku.
9/10