Skip to content
19 gru / Wojtek

Asaf Avidan -„The Study of Falling”

Asaf Avidan lubi zaskakiwić. Najbardziej na początku, bo pierwsze spotkanie z nim może zainteresować nietypowym głosem. Artysta dysponuje charakterystyczną barwą, bardziej pasującą do kobiety, podczas gdy to mężczyzna z krwi i kości. Jego ostatnia płyta koncentruje się na miłości do dwóch kobiet. Pierwsza to Green, druga Blue, a obie łączy podobna miłość artysty do nich i podobne, typowe dla tego uczucia wspomnienia.

Ten pochodzący z Izraela artysta jet obecnie najbardziej znanym muzykiem ze swojego kraju. Jego najnowsza płyta „The Study of Falling” została nagrana w USA, a jej producentem jest Mark Howard,  osoba dla muzyki wielce zasłużona – na długiej liście artystów z nim współpracujących są tak wielkie gwiazdy jak: Bob Dylan, R.E.M., Tom Waits, Iggy Pop, U2. Już sam fakt znalezienia się wśród tych wykonawców świadczy o klasie Avidana. Niestety jego ostatni album znacznie różni się od poprzednich, mniej zaznacza osobowość artysty i jest zdecydowanie bardziej „amerykański”.

„The Study of Falling” to 10 piosenek utrzymanych w spokojnej stylistyce, ballady bardzo przypominające dawne piosenki Leonarda Cohena i Boba Dylana. Dla osób, które przyzwyczaiły się do wcześniejszej stylistyki Avidana ta płyta może być mniej interesująca. Na pewno jest bardziej rasowa, dla mnie jednak nieco nudnawa. Podejrzewam, że jeśli ktoś zaczynałby swoją przygodę z artystą od tego albumu, to prawdopodobnie nie będzie jego wielkim fanem. Mnie ten album nie przekonuje. Znając jednak  wcześniejsze dokonania artysty liczę, że to tylko kolejny krok w muzycznej karierze artysty. Jego następna płyta da odpowiedź, czy „The Study of Falling” to tylko jednorazowy „skok w bok”, czy nowe oblicze artysty.

Piosenki „To Love Another”, czy „Sweet Baby Love” to klimaty kompletnie cohenowskie, czyli raczej nie moja bajka. Nie chodzi mi jednak o to, że piosenki nie podobają mi się, bo są w stylistyce, za którą nie przepadam, a raczej o zbyt duże podobieństwo do innego artysty. Słuchając „A Man Without a Name” nasuwają się pdobieństwa do Boba Dylana, co może być tylko komplementem. Oczywiście pod warunkiem, że przymkniemy oko na „pożyczanie” talentu od innych uznanych artystów. Co prawda słuchając wywiadu z Avidanem dowiadujemy się, że właśnie takie było założenie tej płyty, stąd też wykorzystanie obecności  Marka Howarda. Mnie takie tłumaczenie nie przekonuje. Po prostu tym razem Asaf Avidan zdecydowanie przekombinował.

6/10

Zostaw komentarz