Skip to content
27 lis / admin

Bahamas – „Sad Hunk” [RECENZJA]

To już piąty album tego artysty z Kanady. Tytuł krążka to nadana przez żonę ksywka muzyka, tak więc mamy tu do czynienia z podwójnym zakamuflowaniem – artysta od początku występuje pod pseudonimem Bahamas, co biorąc pod uwagę jego trudne fińskie nazwisko (Afie Jurvanen) wydaje się zrozumiałe. Teraz występuje więc niejako w podwójnej roli.

Ten album niewiele różni się od poprzedniego, słyszymy na nim autorskie piosenki, a współpracują z nim ci sami muzycy, którzy tworzyli poprzedni album: Christine Bougie/Don Kerr/Mike O’Brien/Felicity Williams.

Trudno tu wyróżnić jakaś piosenkę, wszystkie są równie atrakcyjne, ale nie ma tu tej jednej, która mogłaby zdecydować o komercyjnym sukcesie. Bahamas dobrze czuje się w balladach, nieźle też wyraża siebie w utworach żywszych. Tę uniwersalność można było usłyszeć już w poprzednich albumach, teraz wydaje się, że jest podobnie, ale jednak inaczej. Bo to, czym ten album się wyróżnia, to jego szlachetność. Prawda, że nie ma tu wielkich przebojów, a w wykonaniu fajerwerków, za to słyszymy solidny, starannie przygotowany materiał – tu nie ma ani przypadkowości, ani tanich myków.

“Sad Hunk” to album, którego słucha się z przyjemnością, ale raczej nie będzie się do niego wracać za rok, bo to muzyka, która nam może fajnie towarzyszyć w pracy albo w samochodzie, ale to wszystko. Może to mało, ale zamiast narzekać, lepiej rozkoszować się tym materiałem, bo te piosenki są naprawdę miłe.

A na koniec ciekawostka. Dotychczas w Polsce zostały wydane wszystkie albumu artysty, ten ostatni także. Dlaczego więc jest to wykonawca nieznany? No właśnie, na tym polega niesprawiedliwość SZOŁBIZNESU.

8/10

Zostaw komentarz