Bon Iver – „i,i” [RECENZJA]

Bon Iver idzie swoją, jasno określoną drogą. Jego najnowszy album jest konsekwencją wybranego wcześniej kierunku, a już na pewno kontynuacją tego, co słyszeliśmy 2 lata temu na "22, A Million". I to co wtedy b,yło sporym zaskoczeniem, bo nagła zmiana brzmienia, skierowanie się w stronę muzyki elektronicznej, trochę dziwnej, trochę demonicznej, teraz brzmi jeszcze wiarygodniej. Prawdopodobnie sam zespół musiał się z tą nową stylistyką oswoić, bo teraz wszystko brzmi dużo lepiej.
Miłośnicy kapeli wiedzą doskonale, że mózgiem formacji jest jeden człowiek. Justin Vernon pisze muzykę i teksty, śpiewa i w dodatku decyduje o ostatecznym brzmieniu materiału. To na pewno nie jest muzyka lekka, łatwa i przyjemna. I z pewnością nie są to utwory radiowe. Jeśli jednak ktoś lubi rzeczy nieoczywiste i śmiałe, to ten album mu się spodoba. A sam Vernon? Śledząc jego karierę solową i bogatą współpracę z innymi artystami można się domyślać, że Bon Iver jest dla niego czymś w rodzaju matecznika, do którego wchodzi kiedy ma ochotę na coś innego. Zresztą fakt nagrania przez 13 lat istnienia zespołu zaledwie 4 albumów jest najlepszym potwierdzeniem tej strategii.
Ciekawa jest koncepcja albumu "i,i", w którym jest jakaś historia i jest magia. W otwierającym "iMi" jest wszystko: ciekawa opowieść i dobra muzyka z fajnymi fragmentami z dęciakami. Jest też charakterystyczny wokal Vernona: na zmianę niski z pięknie brzmiącymi "dołami" i wysoki, śpiewany falsetem. Ten frapujący głos i używanie go w różnych konfiguracjach jest tutaj elementem zwracającym uwagę. I dobrze, że właśnie ten utwór jest na początku, stosunkowo delikatnie wprowadzając nas do tego dziwnego ogrodu. Bo potem, niestety, nie jest już tak sielsko – piosenki ułożone są trochę przypadkowo, ale może właśnie o ten element zaskoczenia chodziło?
Największe wrażenie robi na mnie kilka piosenek. "Hey, Ma" urzekła mnie ciekawą, spokojną melodią i ładnie rozwijającym się aranżem. Pulsacja rytmiczna z dźwiękami orkiestry i charakterystycznymi na całym albumie instrumentami dętymi powodują, że ten utwór jest magiczny. Jeszcze bardziej podobają mi się "Naeem" i "Salem". Te 3 piosenki zdecydowanie wyróżniają się na tle pozostałych. Bo chyba niepotrzebnie na płycie umieszczono aż 12 utworów. Biorąc pod uwagę trudność w odbiorze niektórych piosenek, prawdopodobnie lepiej dla słuchacza byłoby, gdyby materiał był nieco krótszy.
Ten album jest tradycyjnie odjechany. I tradycyjnie dobry. Może dobry nie dla każdego, bo aby kochać taką muzykę trzeba być trochę walniętym, albo tzw. słuchaczem wymagającym. I teraz każdy może sobie odpowiedzieć, do której kategorii należy:-)
9/10