Skip to content
19 paź / Wojtek

Bovska – „Kęsy” [RECENZJA]

Trzecia płyta Bovskiej mówi nam, że artystka zaczyna zjadać własny ogon.

A zaczęło się tak dobrze. Debiutancki album nie rozwalił naszej sceny muzycznej, ale dawał nadzieję, że pojawila się na niej świeża, nietuzinkowa artystka. Od tego czasu minęły zaledwie 3 lata, w ciągu których Bovska co roku wydaje nowy album. Czy w tak krótkim czasie można się rozwinąć? Niestety. To co było interesujące na początku i  nawet to, co artystka nagrała rok później, ciągle było obietnicą. Po albumie "Kęsy" odnoszę wrażenie, że Bovska nie ma już nic ciekawego do powiedzenia.

Nagrane na "Kęsach" piosenki niczym szczególnym się nie wyróżniają.

Przestaje się je pamiętać zaraz po wysłuchaniu. Oczywiście mówię o normalnej sytuacji przeciętnej piosenki radiowej. Bovska ma jednak szczęście, bo dzięki obecności jej utworów w filmach i serialach stała się bardzo rozpoznawalnym głosem. Znając wszystkie albumy artystki nie zdziwiłbym się, gdyby piosenki pomieszano i utworzono nową zawartość płyt. I to raczej nie jest komplement, bo mam wrażenie, że Bovska lekko zjeżdża po równi pochyłej. To, co proponuje na swoim ostatnim krążku broni się jedynie innością. Jeśli jednak spojrzymy na kolejne elementy, to już tak oryginalnie nie jest.

Najlepsza jest muzyka, tzn. linie melodyczne piosenek.

Te artystka napisała wspólnie z Janem Smoczyńskim, producentem, z którym współpracuje od początku. Jednak warstwa instrumentalna to już dużo mniejsza przyjemność. Najczęściej jest przewidywalnie i  wtórnie, a momentami tak banalnie, że wręcz czuję się, jakbym był w nadmorskim salonie gier ("Luksus", "Kimczi", "Komfort"). A przecież może być całkiem przyzwoicie, jak w "Mocno, mocno" i "Piątym wymiarze".

Największe wrażenie robi na mnie piosenka "XYZ" – tutaj jest stylowo i mądrze. Taką Bovską poznałem na pierwszym krążku i taką właśnie lubię. Dobry też mógł być "Jim", jednak tutaj za dużo się dzieje w tle, przez co główny sens piosenki nieco odlatuje.

A to, czego kompletnie nie rozumiem, to teksty.

Pozornie lekkie i od niechcenia. W efekcie jednak słyszymy wynurzenia zakochanej natolatki, która udaje dorosłą. Niektóre rymy są tak oczywiste i banalne, że aż trudno uwierzyć, że to ciągle ta sama Bovska. W tym miejscu muszę zacytować mojego ulubionego potworka: "w żołądku kocioł wrzątku". No i do tego te prawdy objawione, jak np.: "mój luksus to nie musieć nic, po prostu zwyczajnie być".

Mimo mojego dużego rozczarowania muszę przyznać, że artystce udała się rzecz najważniejsza.

Własny styl i charakterystyczne brzmienie to elementy, które w sztuce są bezcenne – Bovską można rozpoznać po kilku taktach każdej piosenki. Więc może niepotrzebnie się czepiam? Pewnie tak, bo to nadal bardzo interesująca artystka, a problem bardziej leży w moich wysokich oczekiwaniach, jakie z nią wiązałem. 

7/10

 

 

Zostaw komentarz