Bruno Mars – „24K Magic” [RECENZJA]
Kiedy ogłoszono nominacje do tegorocznych Grammy można się było spodziewać, że jakoś uhonorowany będzie Bruno Mars. Nikt chyba jednak nie był w stanie przewidzieć, że wszystkie nominacje zamienią się w statuetki. To się nazywa skok na bank. Ale…każdy, kto zna album „24K Magic” wie, że ten skok został bardzo starannie, niemal z zegarmistrzowską precyzją przygotowany.
Początkowo byłem zdziwiony. Najpierw, że nominuje się album z roku 2016. Regulamin przyznawania nagród jest tak skonstruowany, że można było tę płytę zgłosić. I chyba dobrze, bo trudno sobie wyobrazić, aby taki album przepadł bez śladu, a przecież wiadomo, że nic tak nie poprawia popularności, jak właśnie spektakularne nagrody. Drugi raz się zdziwiłem widząc nominacje w kategorii R&B. Teraz, po wielokrotnym wysłuchaniu albumu dziwi mnie to mniej.
Płyta jest stosunkowo krótka, bo trwa zaledwie 33 minuty. Może warto dawać ten przykład artystom, którzy na swoich krążkach wpychają 2 razy za dużo? Bo Mars wie, że krótko i mocno, to najlepszy klucz. Zresztą z doniesień od samego muzyka i jego otoczenia wiadomo, że ta płyta wcale tak łatwo nie powstawała. Za tym lekkim, radosnym charakterem większości piosenek stoi ciężka praca i bitwa o niemal każdy dźwięk. I przy tej precyzji produkcyjnej artyście udało się zachować charakter łobuzerski. Pozornie więc się wydaje, że to beztroska muzyka, płynąca bezpośredni z serca. I prawdopodobnie pochodzi ona z serca, ale po drodze przeszła długą obróbkę koncepcyjną i produkcyjną. Bo ostateczny efekt jest tak perfekcyjnie zrealizowany, że wersje koncertowe tych piosenek muszą rozczarowywać.
Które piosenki są tutaj interesujące? Każda. Nie można wyróżnić osobnego utworu, bo w każdym dzieje się sporo. I każda piosenka z tego albumu mogłaby być pierwszym singlem. Tak na marginesie, to współczuję producentom tej decyzji, bo pewnie nie było łatwo. Ostatecznie zdecydowano się na utwór tytułowy, ale Grammy za piosenkę roku dostała „That’s What I Like”. A przecież jeszcze należy pamiętać o „Chunky” i Straight Up & Down”. Każda z tych piosenek ma coś innego do zaproponowania, albo dziką nowoczesność, albo nawiązanie do lat 90. Na tle tych wszystkich przebojowych utworów mnie urzekła piosenka „Versace on the Floor”. I nawet nie przeszkadzają mi podobieństwa do S. Wondera, bo w innych piosenkach też można się doszukać inspiracji innymi artystami. I kiedy słyszę z różnych stron narzekania, że Bruno Mars jest muzycznym hochsztaplerem, bo „pożycza”, albo wręcz kradnie pomysły, to mogę jedynie powiedzieć, że to jest cena, którą płaci każdy artysta. Zresztą Mars przeszedł już przez kilka procesów o plagiat, więc pewnie coś w tym jest.
Po ceremonii wręczenia nagród Grammy podniosły się protesty, że jak to, że bawidamek, że banalne umpa-umpa, że nic nowego. Tak. Niektórym trudno jest zrozumieć, że produkty komercyjne mogą być jednocześnie atrakcyjne i artystycznie wartościowe. Jeśli ktoś nie zauważa klasy tego albumu, to albo nie do końca się w niego wsłuchał, albo najzwyczajniej w świecie zazdraszcza:-)
10/10
Bruno to show robiony z klasą i smakiem. Te numery będą napędzały niejeden parkiet w klubach. Dokładnie tak jak mówisz komercyjnie ale artystycznie to, że coś jest pod publikę nie musi być byle jakie i sztuczne.
Swietna plyta z jego strony, zachowany klimat i to jest klucz do sukcesu. TO sie bedzie sprzedawac bo jest komercyjne ale tez i dobre