Skip to content
30 maj / Wojtek

Catherine Russell – „Alone Together” [RECENZJA]

Nominowanie płyty tej artystki w tegorocznych nagrodach Grammy w kategorii wokalistów jazzowych to olbrzymi sukces. Bo oto, w otoczeniu coraz młodszych wykonawców, uznanie uzyskuje wokalistka ponad 60-letnia. Jej życiorys artystyczny rożni się od większości jej koleżanek, bo Catherine Russell do popularności dochodziła powoli, długo stojąc w cieniu gwiazd, dla których była wynajętym tzw. głosem towarzyszącym. Co prawda już dwa razy (w 2009 r. i 2011 r.) artystka była częścią sukcesu albumów kompilacyjnych nagrodzonych Grammy, jednak dopiero solowe albumu przyniosły wokalistce najwięcej szczęścia. Artystka nagrała 7 płyt pod swoim nazwiskiem, a te dwie ostatnie spotkały się z największym zainteresowaniem. Nominacje do Grammy za te albumu to duże osiągnięcie, a to, że nominacje nie zamieniły się w nagrody to żadna niespodzianka.

Na "Alone Together" nie ma niczego, co mogłoby mocno zaskoczyć. 13 starych standardów wykonanych bardzo solidnie i ciekawie, ale raczej tradycyjnie. To co imponuje, to klucz, jakim  Russell dobierała repertuar. Bo głównie są tu nieco zapomniane utwory sprzed lat, w otoczeniu tych dużo bardziej znanych z repertuaru gwiazd, jak: Billie Holiday, Benny Goodman, Ella Fitzgerald i Chet Baker. Drugim rarytasem jest fakt, że aranżacje do tych smakowitych kreacji opracowała sama Russell. I to właśnie w połączeniu z naturalnym, niemalże perfekcyjnym sposobem śpiewania świadczy o klasie artystki. Bo tu nie ma popisywania się głosem, a używanie go świadomie i bardzo muzykalnie może zawstydzić niejedną uznaną wokalistkę. 

Ten album na pewno sensacją nie jest. Ale… biorąc pod uwagę, że to przedstawiciel stylu, o którym się mówi "stary dobry jazz", to   należy go docenić. Bo przecież dzięki takim wykonaniom te znakomite piosenki ciągle żyją. I oto właśnie tutaj chodzi –  skromność, klasa, styl.

9/10

 

Zostaw komentarz