Chris Brown – „Breezy” [RECENZJA]
To już ostatni wpis o albumie R&B nominowanym do tego rocznych nagród Grammy. Przy każdym wcześniejszym wspominałem, że w tej edycji postawiono na wyjątkowo długie albumy. Może to przypadek, a może znak czasów. Bo w przypadku zdobywcy statuetki, Robertaa Glaspera ten pomysł się udał, głównie dzięki znakomitym gościom, którym udało się wpisać w przemyślaną koncepcję albumu. Dobrze też poradziła sobie M.J. Blidge potwierdzając, że nie przypadkowo jest nazywana królową R&B. Dlatego obecność w tym towarzystwie przegadanego krążka Chrisa Browna to już wystarczające wyróżnienie.
„Breezy” to ponad 80 minut muzyki, którą się zapomina zaraz po wysłuchaniu. Być może, gdyby krążek był o połowę krótszy, to ten materiał trafiłby do nas dużo lepiej. Bo jedyne co nam po tym albumie zostaje, to nudny profesjonalizm. I gdyby nie zaledwie kilka piosenek, zwłaszcza „Harder”, to pewnie bym ten album szybko zaliczył do tych, do których już nie warto wracać.
Ale, przy tym narzekaniu trzeba tez podkreślić, że Chris Brown mógł nas zaskoczyć, bo otaczając się całym sztabem fachowców i licznych gości stworzył album, który jest godny swoich czasów.
8/10