ChrisBrown – „11:11 (Deluxe)” [RECENZJA]

Pisząc o poprzednim albumie artysty, także nominowanym do nagrody Grammy, narzekałem, że jest za długi. „11:11” jest jeszcze dłuższy, bo najpierw ukazała się wersja trwająca 67 minut, ale po kilku miesiącach artysta wydał wersję dłuższą, aż 110-minutową. I to ona zyskała nominację, która niedawno zamieniła się w statuetkę Grammy. Duże zaskoczenie.
Już słuchając tej krótszej wersji płyty zastanawiałem się, dlaczego jest taka długa, bo wartość dobrego materiału nieco się dewaluuje w otoczeniu tak dużej liczny utworów. Jednak wersja Deluxe to już kompletne nieporozumienie, bardziej play lista – ta płyta jest przegadana i momentami po prostu nudnawa.
Nie wiadomo, czy to przypadek, ale najciekawsze są piosenki z gośćmi, jak „Sensational”, albo „That’s On You”. I jeszcze bardzo interesująca ballada „Best Ever”, w której artyście towarzyszy Maeta.
Tytuł albumu jest efektem zainteresowania numerologią. Pierwotnie miało to być 11 utworów. Ostatecznie wyszło ich aż 35. Na pewno nie można odmówić albumowi nowoczesności i różnorodności. No właśnie, ta różnorodność i brak wyraźnego stylistycznego kierunku to jednak bardziej porażka niż sukces.
8/10