Skip to content
8 paź / Wojtek

Cory Henry – „Divine Time” [RECENZJA]

Cory Henry jest artystą, którego twórczością interesuję się od dobrych kilku lat, idąc za nim przez wszystkie formacje, w których grał.  Najpierw były dwa świetne zespoły:   Snarky Puppy i Vulfpack, siłą rzeczy więc musiałem trafić na jego albumy solowe. To już dziesiąty samodzielny krążek artysty. Poprzedni, „Church”, był zaskakujący, nieco dziwny, ale to właśnie on, wśród 6 wcześniejszych nominacji, zdobył jedyną statuetkę Grammy.

W swoim najnowszym albumie, wyjątkowo krótkim, artysta wraca do stylistyki, w której chyba najlepiej się czuje, jest funkowo i radośnie. Można odnieść wrażenie, że cały repertuar i sposób wykonania kręcą się wokół klimatów spod znaku Motown. Można się jedynie zdziwić, że płycie nie towarzyszy żaden singiel, jakby nikomu nie zależało, ale potem odkrywamy, że materiał ukazał się jedynie na platformach streamingowych. Widocznie dla artysty ważniejsze jest udostępnienie swoim miłośnikom nowej muzyki. I bardzo dobrze!

Ten album to konsekwencja artystyczna. Wyraźne nawiązanie do albumu „Church” pokazuje, że Cory Henry pielęgnuje dobre wzorce w muzyce soul. Bo to w końcu kolebka dzisiejszego, nowoczesnego repertuaru wielu artystów.

9/10
Zostaw komentarz