Skip to content
1 lip / Wojtek

O coverach (prawie) wszystko – „When a Man Loves a Woman”

Piosenka tak dziś popularna dzięki kilku nowoczesnym wykonaniom jest dużo starsza niż nam się wydaje, bo powstała w  1966 roku, a jej autorami są Calvin Levis i Andrew Alabama. Jej pierwszym wykonawcą był mało znany wcześniej Percy Sledge, występujący dotychczas w zespole Esquiresd, razem z autorami piosenki. Utwór szybko stał się przebojem, a dla wokalisty trampoliną do wielkiego świata. I to zdecydowanie, bo  “When a Man Loves a Woman” była do końca kariery Sledge’a jego najbardziej znaną piosenką,  windując ją na 53 miesjcu piosenek wszech czasów magazynu Rolling Stone.

I potem o piosence zapomniano, aż do roku 1980 r., kiedy aktorka Bette Midler nagrała nową wersję. Dzięki niej “When a Man Loves a Woman” ponownie znalazła się na szczytach list przebojów, ale naważniejsze jeszcze ciągle przed nami.

I tak dochodzimy do roku 1991, w którym nową wersję nagrał Michael Bolton. Właściwie jego wykonanie niewiele różni się od pierwowzoru, ale może właśnie charyzma wokalisty, a może trafienie we właściwy czas spowodowały, że jeśli dziś mówimy o tej piosence, to najcześciej myślimy o Boltonie właśnie.

Zaraz po tym najbardziej znanym wykonaniu warto wspomnieć, że równie  świetną, ale już nie tak popularną wersję nagrał Joe Cocker. Ocena nowych wykonań popularnych piosenek to kwestia preferencji stylistycznych i tego “czegoś” co decyduje, że piosenka nas zainteresuje. Dla mnie propozycja Cockera jest prawdziwa i badzo przekonująca.

Ta typowo męska piosenka, mimo kilku wcześniejszych wykonań przez panie, ciągle nam się kojarzy z przeżywaniem uczucia z perspekrywy mężczyzny, bo taka właśnie była intencja autorów. Dlatego ciekawy był zabieg Esther Phillips, która odwróciła narrację śpiewając “When a Woman Loves a Man”. To wykonanie przeszło do historii, otworzyło też nowy rozdział życia piosenki.

Popularność piosenki zawędrowała także do stylistyki country – kilku wykonawców próbowało ją ukraść, ale na szczęście skończyło się jedynie na krótkim wypożyczeniu. Mnie najbardziej przekonuje wersja Jacka Graysona, klasyczna i stylowa.

Teraz zmieniamy klimat i przechodzimy do kompletnie innej, wręcz zaskakującej wersji. Art Garfunkel, którego znamy głównie z występów  w duecie z Paulem Simonem, odkrył w piosence zupełnie nowe barwy. Jego propozycja stawia na inne emocje, a w ten spsób pokazuje, że nikt tak samo nie przyżywa podobnych zjawisk. To na pewno nie jest wersja przebojowa, ale prawdopodobnie artyście na tym nie zależało – skupił się na odkrywaniu  zupełnie nowych kolorytów. Właściwie trudno tu mówić o klasycznym wykonaniu coverowym, to bardziej wariacyjne odczytanie i przeżycie piosenki zupełnie po swojemu.

Również nieco inaczej, ale już nie tak ekstrawagancko wykonał piosenkę Aaron Neville. Jego wersja utrzymana w klimacie soulowej  ballady brzmi nowocześnie i atrakcyjnie, mimo że ma już kilkanaście lat.

Kończymy wersją insrumentalną w wykonaniu gitazrysty Wesa Montgomery. I może to nagranie nie jest szczególnie odkrywcze, ale warto zwrócić uwagę, że powstało zaraz po premierze piosenki, a krótko przed śmiercią artysty. Ten jeden z ważniejszych gitarzystów XX wieku w ciągu 10 lat wydał 22 albumy, z czego 2 zostały wydane już po śmierci muzyka. I tą szlachetną, piękną wersją kończymy dzisiejsze spotkanie.

 

Zostaw komentarz