Ćpaj Stajl – „Białe szaleństwo” [RECENZJA]

Dlaczego poprzedni album formacji był świetny, a ten nie jest? Mało tego, „Białe Szaleństwo” jest raczej o niczym, a jeśli szukamy motywu przewodniego, to oprócz przewijającego się kilka razy tytułu płyty, najsilniejszym jest to słowo „dziwka”, wykorzystywane przy każdej okazji. Dlaczego teraz jest dużo gorzej? Odpowiedź jest dosyć prosta – w tworzeniu tego materiału nie uczestniczył Kony, jeden z filarów składu, a Alick nie udźwignął roli gospodarza.
Materiał jest stosunkowo długi. W 20 utworach jest gęsto od gości, w każdym ktoś inny, a w ostatnim nawet wspomniany Kony. Jednak jego udział w „Chrześcijańskim trapie” nie różni się niczym od pozostałych „gościnek”, jakby chciano zaznaczyć, że występ w jednym utworze to nie to samo, co wzięcie odpowiedzialności za cały materiał. I właściwie jedyny ciekawy numer to „Pigwa” – tu jest jakaś historia, która wciąga. Nawet podoba mi się „Alkaloid”, ale co z tego, jeśli wcześniej zaatakował nas strasznie prostacki „Ściek”.
To nie jest aż tak zły album, bo cały czas jest stylowo, cały czas coś się dzieje, na pewno nie można się nudzić. Ale czy tylko o to chodzi w rapie? Bo najgorzej, kiedy artysta sam zawiesi sobie poprzeczkę, a potem nie jest w stanie się do niej zbliżyć.
6/10