Skip to content
15 maj / Wojtek

Daria ze Śląska. Niby „Tu była”, a jednak ciągle z nami jest. [RECENZJA]

Tych piosenek nie da się szybko zapomnieć. Jest spokojnie i refleksyjnie, mądrze i bardzo minimalistycznie. Takie debiuty nieczęsto się u nas zdarzają.

Najpierw gdzieś usłyszałem piosenkę „Kill Bill” i wiedziałem, że tą artystką muszę się zainteresować. Na szczęście nie musiałem długo czekać, bo niebawem pojawił się pierwszy album artystki, czyli trafiłem w dobrym momencie. Jednak zanim dotarłem do piosenki, która mnie zwabiła, już na początku zostałem powalony przez „Chinatown” – opowieść dorosłej osoby, która pomaga swoim rodzicom w rozwiązywaniu problemów małżeńskich. To duża odwaga i wyjątkowość w piosenkach w ogóle. Potem, w każdym kolejnym utworze  artystka coraz bardziej wpuszczała nas do swojego lekko mrocznego świata. I właściwie każda piosenka przyciąga czym innym, jak świetnie zagrana „Projekcja” z minimalistycznym akompaniamentem i dobrze wymyśloną sekcją rytmiczną, albo bardzo ciekawa, refleksyjna „Gorączka”. Zresztą czytając recenzje widziałem, że każdy ma zupełnie innego faworyta. Jedni zwracają uwagę na piosenki, które podobały mi się mniej, ale to nie dlatego, że są gorsze, po prostu w tym materiale nie ma słabych punktów.

Daria ze Śląska, czyli Daria Ryczek-Zając nie jest osobą kompletnie anonimową, wcześniej grała w duecie „The Party is Over”, ale dopiero teraz zaistniała naprawdę. Jej autorskie piosenki robią wrażenie, ale pewnie nie byłoby tak dobrze, gdyby nie pomoc wielu fachowców, którzy doskonale wiedzieli jak to się robi. Zacznijmy od wytwórni Jazzboy Records, która wcześniej wykreowała Korteza i Kaśkę Sochacką – niezależnie, czy ci artyści nas interesują, to ich sukces komercyjny nie jest przypadkowy. Tak, jeśli ktoś myśli, że wystarczy tylko talent i nawet wielka osobowość, to niech spróbuje swoich sił w SZOŁBIZNESIE.

„Tu była” to praca sporego sztabu fachowców, którzy bardzo się starali aby nie przedobrzyć. Najpierw warstwa tekstowa – tutaj Darię wspierała Agata Trafalska, ta sama, która również pomagała Sochackiej i Kortezowi. I znowu podziwiam umiejętność, w jaki sposób pisze się  teksty śpiewane przez kogoś innego, które brzmią jakby były napisane samodzielnie i z głębi serca. Podobnie jest brzmieniowo, osobiście i bardzo oszczędnie, jakby od niechcenia. Ale nie dajmy się nabrać, za tym „niby nic” stoi sztab doświadczonych muzyków, którzy doskonale zrozumieli misję producenta Olka Świerkota: mniej znaczy więcej. I nawet w teledyskach artystka pokazywana jest bardzo oszczędnie. Pewnie dlatego nie chciałbym być na koncercie artystki, aby nie zobaczyć jej w „całej okazałości”, bo ta nuta niedopowiedzenia i tajemnicy na mnie zadziałała. Aż chce się zacytować Goethego: „chwilo trwaj”!

8/10

Zostaw komentarz