Diana Krall -„Turn Up the Quiet” [RECENZJA]
Diana Krall zaprosiła nas do klubu muzycznego, w którym w ciemności, na małej scenie, występuje klasyczny zespół wykonujący dobrze znany repertuar. To trochę taka muzyka do butiku lub restauracji. Być może, ale ten butik jest niezwykle elegancki, z wymagającą i dobrze wiedzącą po co tu jest klientelą.
To już czternasty album artystki cenionej głównie za nowe wykonania znanych piosenek. Szkoda, że w swojej karierze Krall tak rzadko śpiewa piosenki autorskie, bo te są całkiem interesujace. Na albumie „Turn Up the Quiet” artystka wykonuje wyłącznie obcy repertuar, którego wspólnym mianownikiem jest miłość.
Przy tej płycie słyszy się komentarze, że artystka poszła na łatwiznę wykonując „samograje”. Trudno się nie zgodzić, że wszystkie wykonane tutaj piosenki są znane i należą do kanonu muzyki, jednak daleki jestem od stwierdzenia, że to pójście na łatwiznę. Przecież każdy z tych utworów wykonywany jest przez setki artystów, z łatwością jednak można sporządzić listę wykonawców, którzy piosenkom zrobili krzywdę. Więc może to nie jest tak oczywiste, że znany utwór daje gwarancją sukcesu? Bo dopiero perfekcyjne, ciekawe wykonanie sprawia wrażenie, że to wersja lekka, łatwa i przyjemna. I to największy atut płyty – Diana Krall bardzo przemyślała każdą piosenkę, decydując się jakie emocje chce w niej przekazać. Do tego dobrane jest instrumentarium, niby często dosyć oczywiste, ale na pewno nie przypadkowe. Świetnym przykładem jest „Sway”, utwór badzo znany, tutaj znacznie zmieniony w refleksyjną balladę. A dodanie do niej w końcowej części orkiestry czyni z niej bardzo elegancką, urokliwą wersję.
Własciwie trudno tutaj wyróżniać którąkolwiek z nagranych piosenek – każda z nich jest osobną, skończoną całością. I nie ma mowy o pójściu na skróty. Każda piosenka ma prawo zachwycać, ale nie w taki oczywisty sposób, bo piosenki nie porywają jakąś wielką formą, ani efekciarskimi sztuczkami. I to jest właśnie sztuka najwyższej próby!
Płyta na pewno reprezentuje wysoki poziom, ale nie jestem pewien, czy będzie się chciało do niej jeszcze wracać. Bo to coś na zasadzie: warto posłuchać, żeby dobrze sie poczuć, ale emocje związane ze słuchaniem płyty są stosunkowo płytkie. Z drugiej strony brakuje nam ciągle artystów, którzy bez posiłkowania się zaawansowaną techniką i sztabem producenckim potrafią wyczarować coś interesującego. Tutaj króluje przede wszystkim muzyka, która dzięki wielkiej kulturze wykonawców pozwala nam chociaż na chwilę wejść do innego, lepszego świata.
8/10