Skip to content
11 sty / Wojtek

Diddy – „The Love Album: Off The Grid” [RECENZJA]

W ramach przeglądu albumów nominowanych do Grammy trafiam na „The Love Album: Off The Grid”, nagrany i wyprodukowany przez Seana Combsa, teraz występującego pod jednym z jego artystycznych pseudonimów. Nominacja w kategorii „Progressive R&B” jest właściwym miejscem dla tej nowoczesnej, odważnej muzyki – właśnie rozwój tej stylistyki śledzę najchętniej, bo nie ma nic bardziej wartościowego, jak szukanie nowych obszarów, a przy okazji popychanie muzyki do przodu. Co prawda, w przypadku tego albumu, nie możemy mówić o szczególnym nowatorstwie, ale od początku do końca słucha się tego materiału z ogromną przyjemnością.

Warto zacząć od sylwetki artysty, który znany jest jako raper, ale też producent i przedstawiciel kilku gatunków muzycznych: popu, hip – hopu, dance-popu i R&B. Do tego dochodzi jeszcze aktor i projektant mody, jednym słowem człowiek – orkiestra. Niestety prawie cały czas dochodzą do nas informacje o jego konfliktach z prawem: awantury z użyciem broni, prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, niestosowanie prawa pracy (jako producent odzieży), molestowanie seksualne i gwałty, a także naruszenia praw autorskich (dlatego w Anglii artysta nie może używać pseudonimu „Diddy”, występując tam jako „P Diddy”). Większość procesów zakończyła się ugodą o nieujawnionej treści, jednak rynek zareagował konkretnie: wiele firm odmówiło dystrybucji produktów Combsa, niektóre zerwały współpracę produkcyjną, a Akademia Fonograficzna ogłosiła, że rozpoczyna procedurę mającą doprowadzić do decyzji, czy artysta może uczestniczyć w tegorocznej gali Grammy.

Skupienie się na tym albumie, zapominając o pozaartystycznych aspektach, pomoże nam jeszcze bardziej docenić ten świetny album. Już sama lista gości robi wrażenie, jakby chcieli pokazać wsparcie, albo zasygnalizować, że nawet najgorsze prowadzenie się nie może rzutować na odbiór muzyki. Mamy tu ponad 30 gości , a w śród nich takie znakomitości, jak: H.E.R., Mary J. Blidge, Coco Jones, Ty Dolla $ign, Jazmine Sullivan i The Weekend. O kilku artystach jeszcze wspomnę, bo dzięki tym wszystkim znakomitościom, ale też dobrej współpracy każdy utwór jest perełką, reprezentując nieco różne style i muzyczne smaki. Np. otwierający album „Brought My Love” z zaskakującym udziałem 88-letniego trębacza Herba Alperta to zasygnalizowanie, że mamy do czynienia ze znakomitym, odważnym artystycznie repertuarem. Uwagę zwracają też: nieco spokojniejszy „Pick Up” (z udziałem Jacquees and Fabolous), a także znakomicie opracowana i zaśpiewana „Moments” z kolejnym zaskakującym gościem, Jastinem Bieberem. Wrażenie robią też „Burna Boy Interlude”, króciutki utwór z piękną orkiestrową aranżacją, a także „Kim Porter”, w którym swoim talentem podzielili się Baby Face i John Legend. I tak mógłbym wymienić jeszcze wiele utworów.

Artysta był wielokrotnie nominowany do nagrody Grammy, zdobył 3 statuetki, ale to wszystko w kategorii „rap”, dlatego podziwiam to, co zrobił teraz. I nie ważne, czy artysta będzie uczestniczył w ceremonii wręczania tegorocznych nagród, nieważne, czy ostracyzm społeczny będzie ważniejszy od wartości artystycznych, dla mnie Diddy jest zwycięzcą!

10/10

Zostaw komentarz