Donguralesko, Matheo- „Wrony & Protony” [RECENZJA]

Rok 2020 był dla muzyków wyjątkowy, światowa pandemia zmieniła wszystko, także nasze postrzeganie sztuki. W czasie tego wielkiego paraliżu aktywności artystycznej, gdy wielu artystów zwleka z wydawaniem nowych albumów, są też tacy, którzy jednak ryzykują, pokazując, że aktywnością w sieci można sporo zwojować. Donguralesko idzie jeszcze dalej – w maju ubiegłego roku wydał album „Dziadzior”, a w grudniu „Wrony & Pro-Tony”. I to nie jest żaden strategiczny manewr przypominający krótkim materiałem o swoim życiu, bo album trwa ponad godzinę. Szkoda, że artysta zalewa nas ilością materiału zamiast skupić się na jego zawartości. Na szczęście ten album jest dużo lepszy od poprzedniego, ale to pewnie zasługa Matheo, który już wcześniej nagrywał z Donguralesko.
Panowie pokazują niezły przelot między sobą, bo ich gadki użyte jako skity pomiędzy utworami są niezłe. Już sam początek z udziałem Krzysztofa Skiby sygnalizuje, że to materiał z dystansem. W środku jest m. in. niezła wrzutka nt. „Gwiezdnych Wojen” i zupełnie „od czapy” (pewnie o to chodziło) piosenka o siedmiostrunnej gitarze. Szkoda jednak, że artysta żegna się z nami informując o swoich planach czynności fizjologicznych – to dla mnie klasyczna słoma z butów, która w końcu wyszła.
Szkoda, że ten album jest tak długi, bo można odnieść wrażenie, że zabrakło koncepcji na finiszu. Większość piosenek jest interesująca, i nawet kiedy nie są to utwory przyciągające od razu, to jednak reprezentują one solidny poziom. Są tu więc m. in.: „Wahadełko”, „Głośni, szybcy i źli” i dobry, rasowy „Pipa, lampa, oranżada”. W „Co będzie to będzie” słyszymy powrót do rasowego rapu, niestety pozwolono sobie na frazę „czy spadnę jak tupolew?”. Są też niestety dużo słabsze utwory, jak „Badboy” i „Keszbey” , albo kompletnie nieudany remix „Sunie frunie”.
Na szczęście dominują te utwory lepsze, w których doszło do świetnej współpracy dwóch artystów. Bo tak np. „Kwiaty”, „Miejskie etno” i „Dwaj Gurale” to utwory, gdzie świetne tło muzyczne podkreśla pomysł tekstowy. A najciekawszy jest „Kosmiczny aparat” z udziałem Czesława Mozila. Gdyby takich utworów było więcej, albo gdyby po prostu skrócono cały materiał, to moglibyśmy mówić o całkiem udanym albumie.
7/10