Skip to content
21 paź / admin

„Duchy ludzi i zwierząt” – bo Waglewscy wiedzą jak to się robi. [RECENZJA]

Wojciech Waglewski, filar Voo Voo znowu nagrywa ze swoimi synami świetny album. Jest bardzo osobiście, rasowo i artystycznie. Fakt, że Bartosz „Fisz” i Piotr „Emade”, doświadczeni muzycy, robią z ojcem, legendą naszej sceny alternatywnej wspólny materiał może oznaczać, że będzie się działo. Słuchając tej płyty można nawet odnieść wrażenie, że to materiał autorski – wszystko jest spójne, logiczne i wiarygodne. No właśnie, bo to wyjątkowe dzieło zespołowe: autorami piosenek są Wojciech Waglewski i Fisz, a ten trzeci, Emade, odpowiada za produkcję. Efekt współpracy rodzinnej przyniósł dzieło jednorodne, a sam  Wojciech Waglewski mówi o nim: „Nasze nowe piosenki są inne niż stare, ładniejsze. Płyta też będzie ładniejsza i inna…”, Słuchając kolejnych utworów uczestniczymy w mądrym spotkaniu artysty, który jest już na tyle spokojny, że może z perspektywy doświadczenia przedstawić swoje widzenie świata.

Zacznę od muzyki, bo ta jest tutaj jak zwykle ważna i mądra. Panowie Waglewscy wiedzą co chcą zagrać, i jak to powinno brzmieć. Słyszymy dobre brzmienia, piosenki opracowane są z dużym smakiem i maestrią, a towarzysząca im nieliczna grupa muzyków gościnnych za każdy razem dostaje konkretne zadanie, które wykonuje w punkt. Nie można przeoczyć udziału Mariusza Obijalskiego, który jeśli się za coś weźmie to nie ma lipy. Np. jego partia fortepianu w „Pościgu” wyniosła ten utwór na wyżyny. Bo nieczęsto mi się zdarza, żeby jakąś piosenkę zapętlać, a tej słuchałem wyjątkowo często i z ogromną radością. Szkoda jedynie, że śpiewający tutaj Fisz pokazuje całą paletę niepoprawności artykulacyjnej: „moja falka” (zamiast moja walka), „gdzie ja się konczę” (zamiast gdzie ja się kończę”, albo „toczę bó-huj”.

Zresztą panowie Waglewscy jako wokaliści zawsze wyróżniali się głosem raczej niewokalnym, ale prawdziwy artysta prezentujący swoją kompletną wizję może być rozgrzeszony. Podobnie było w przypadku Grzegorza Ciechowskiego, który też mógł razić swoją manierą wykonawczą i niedostatkami artykulacyjnymi – dziś nikt już o tym nie pamięta.

Pisząc ten tekst zdziwiłem się kiedy odkryłem, że płyta trawa prawie godzinę. Bo jest to zaledwie 11 piosenek, a słuchając ich jest nam tak dobrze, że nie zauważamy, że są nieco dłuższe. Bo komu na przykład przeszkadza długość pierwszej piosenki? „Ziemia” jest tak stylowa, że mogłaby jeszcze się ciągnąć. Albo niespieszny „Nielegalny kolor”. Bo w tych wszystkich utworach właśnie zadziałała siła tekstu idealnie dogadanego z muzyką i opracowaniem wykonawczym. Takie albumy to na naszym rynku ciągle rarytas.

8/10

Zostaw komentarz