Dwa Sławy – „Dobrze by było” [RECENZJA]

Podobno śpiewać każdy może. Ale czy powinien? Ostatnio coraz więcej raperów zabiera się za wokalistykę, niestety nie wychodzi to najlepiej. W swoim najnowszym krążku duet całkiem dobrych raperów także próbuje udawać wokalistów. I nawet nie chodzi o samą technikę śpiewania, ale o to, co śpiewają, bo takim melodiom, najczęściej prostym i banalnym, bliżej do repertuaru plenerowego dla tłumów.
Zacznę od „Ale ten”, bo to chyba najciekawszy utwór. Uwagę zwracają modulowane rapy i sprytnie napisany tekst, refreny już nie są tak atrakcyjne, ale w całości to wszystko ma jakiś sens. Zresztą i tak teksty są tu najciekawsze, może nie odkrywcze, ale sprawne warsztatowo, z ciekawymi wrzutkami w stylu: „nie boję się sztucznej inteligencji, ale prawdziwej głupoty”, albo: „Wokół same ksеra, a nie ma co kruszyć kopi”. Jeszcze: “Świętujemy powstania, ja raczej wczorajszy upadek”, i jeszcze: „Mówią, że papier niby przyjmie wszystko, ja wiem, że wszyscy przyjmą papier”.
A najciekawsze jest to, że jeśli usłyszymy dowolną piosenkę z tego albumu osobno, to powiemy, że to całkiem niezłe. W całości jednak, kiedy słuchamy całego albumu kilka razy, zaczynamy się tą piosenkową pospolitością denerwować. Papierkiem lakmusowym talentu gospodarzy płyty są goście, bo to oni decydują, czy utwór będzie dobry. Weźmy np. „Gigachat” – tutaj Rów Babicze powoduje, że utwór jest rasowy. Albo „Nóż na gardle” – okazuje się, że jeśli refreny zaśpiewane są profesjonalnie (tutaj przez Oliwię Twardosz) to da się tego słuchać. Zupełnie odwrotnie jest w „Awarii”, tutaj Paluch ze swoim „wdziękiem” sprawia, że tego nie chce się słuchać.
Gdybym nie znał tej formacji wcześniej, to pewnie uznałbym ich najnowszy krążek za udany. Naszym przywilejem słuchaczy są jednak oczekiwania wobec artystów. I ja z nich teraz korzystam – bardzo się rozczarowałem.
6/10