EABS – „2061” [RECENZJA]
Dla miłośników muzyki instrumentalnej ten album nie jest jakimś rarytasem, ale kiedy odkrywamy, że to produkt polski, to zaczynamy nieco inaczej słuchać. Szkoda jedynie że zespół od początku jego istnienia przypisano do jazzu, bo to od razu umieściło go w wąskiej szufladce, dla określonego grona słuchaczy. Szkoda, bo EABS (Electro-Acoustic Beat Sessions) to muzyka, którą możemy się pochwalić.
Panowie tworzący zespół wiedzą, jak powinna brzmieć dobra muzyka. Takie utwory, jak choćby „Global Warning” to granie na światowym poziomie. Chociaż słabym punktem są solówki, za długie i jakby grane na czas, bez szczególnej koncepcji. Za to rarytasem są utwory ze wstawkami wokalnymi: „Ain’t no Mercy” i The Odyssey of Dr Heywood Floyd”. Oba są nieźle zagrane, zwłaszcza ten drugi, ze świetnie prowadzonym kontrapunktem instrumentalnym, z pięknie rozwijającą się dramaturgią, z kulminacją ciekawych pomysłów. A to co wokalnie robi Marek Pędziwiatr to mistrzostwo. Artysta skupiony jest na koncepcji utworu, nie popisuje się swoimi umiejętnościami, używając ich tylko wtedy, gdy są potrzebne. Tego wokalistę poznaliśmy już przy okazji projektów Urbanator Michała Urbaniaka, i pewnie to terminowanie u mistrza tak mocno wpłynęło na świadomość muzyczną Pędziwiatra, ale też pewnie całej kapeli.
Recenzenci kręcą nosem, szukają jakichś kontekstów, powiązań z tytułem. No i po co? Nie wystarczy skupić się na muzyce i ją zaakceptować, albo nie? A jeden z krytyków poszedł dalej, zastanawiając się, do kogo jest adresowany ten album? No to mu odpowiadam: do mnie!
8/10