O coverach (prawie) wszystko – „Dni, których nie znamy”
Polskie piosenki stosunkowo rzadko goszczą w naszych coverowych poszukiwaniach. Główną i właściwie jedyną przyczyną jest bardzo małe zainteresowanie obcym repertuarem. Doświadczeni wykonawcy najczęściej ośmielają się wykonać stare piosenki jedynie z konieczności przy okazji koncertów okolicznościowych. Z tego też powodu są to najczęściej wykonania jednorazowe, mało interesujące. Jeśli już zdarzy się większe zainteresowanie, to przede wszystkim na zasadzie monografii konkretnego twórcy – w ten sposób mamy niemały zestaw albumów artystów, którzy nagrali materiał wykorzystujący dorobek Agnieszki Osieckiej, Czesława Niemena, Krzysztofa Komedy, czy Starszych Panów. Z kolei młodzi wykonawcy, chcąc zwrócić na siebie uwagę, częściej sięgają po repertuar anglojęzyczny. W tym kontekście sporą niespodzianką było dla mnie spotkanie z piosenką „Dni, których nie znamy”, bo nowych wykonań jest wyjątkowo sporo. W dodatku reprezentują one duży rozrzut stylistyczny i, co najważniejsze, wyróżniają się ciekawymi kreacjami.
„Dni, których nie znamy” to jedna z bardziej znanych piosenek z repertuaru Marka Grechuty. Na „Trójkowej liście polskich piosenek wszech czasów” zajmuje bardzo wysokie 13. miejsce. To miejsce szczególne, bo najwyższe z piosenek nierockowych, które i tak stanowią zdecydowaną mniejszość w tym zestawieniu. Piosenka z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza do tekstu wokalisty ukazała się w 1971 roku na płycie „Korowód”. Przez wiele lat nic nie wskazywało na to, że akurat ten utwór będzie szczególnie popularny, bo przecież Grechuta miał wiele wspaniałych piosenek kochanych przez Polaków. Dopiero czas pokazał, że najmocniej w pamięci utkwiły piosenki, które coś dla nas znaczą.
Jak już wspomniałem, ta piosenka zaskoczyła mnie klęską urodzaju. Ciekawych wykonań jest tak dużo, że musiałem wybierać między dobrymi wykonaniami. Takie zjawisko w przypadku piosenek polskich zdarza się rzadko, a może nawet po raz pierwszy. Przy okazji zastanawiam się, co powoduje, że wiele atrakcyjnych piosenek wykonywanych jest sporadycznie. „Dni, których nie znamy” na pewno na pierwszy rzut oka nie jest piosenką, którą od razu chce się wykonać po swojemu. Dlatego cieszy mnie tak duża liczba wykonań. A zaczniemy nietypowo, bo od wersji instrumentalnych, a takie zawsze są komplementem dla kompozytora.
Wykonanie tria smyczkowego pokazuje klasę kompozycji, bo napisanie muzyki, która bez wstydu może konkurować z repertuarem klasycznym, to już coś! Na drugim biegunie odnajdujemy świetne wykonanie kwintetu Wojciech Majewskiego.
Piosenka często wykorzystywana jest w filmach i to w sytuacjach bardzo zaskakujących. Bo nie można chyba inaczej nazwać szalonego pomysłu, aby wersję Kamila Bednarka utrzymaną w stylistyce reggae wykorzystać do promocji filmu Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”.
Ciekawe jest także podejście twórców filmu „Planeta singli”. To jest tym bardziej ciekawe, że wersja powstała na potrzeby filmu. Brawo!
Ważnym głosem na temat, a raczej przy użyciu piosenki, są propozycje raperów. Jest ich kilka, wszystkie interesujące. Wspólnym mianownikiem tych wykonań jest oparcie się na przesłaniu marka Grechuty. Dla mnie najciekawsze nagranie to propozycja Mezo.
Propozycja zespołu Kefiry jest najlepszym dowodem na nieśmiertelność, ale też plastyczność piosenki. Ta wersja nie jest ani szczególnie artystyczna, ani z innych względów powalająca, ale pokazuje, że czasami nie potrzeba wielkiej ingerencji, aby zrobić coś interesującego. Tutaj zastosowano inną stylistykę, ale również zabawiono się zróżnicowaniem pulsacji pomiędzy canto i refrenem. I w ten sposób, nie ingerując w oryginalną linię melodyczną, otrzymujemy zupełnie inny koloryt.
Na zakończenie zostawiłem rarytas. Bartosz Kowalski, podobnie jak wielu artystów na świecie, dzięki internetowi może pochwalić się swoimi zupełnie nowatorskimi i ciekawymi próbami. Opakowanie piosenki w formę fugi jest z samego założenia interesujące, zwłaszcza, że za pomyłem stoi solidny warsztat. Ta próba to pokaz umiejętnego wykorzystania sztuki kontrapunktu, ale początkiem zapewne był karkołomny pomysł. A jak wiadomo, w sztuce od pomysłu do realizacji jest bardzo długa i wyboista droga, jednak nawet najlepsze wykonawstwo nie jest w stanie zastąpić dobrej koncepcji. Brawo!
Spotkanie z piosenką „Dni, których nie znamy” było dla mnie wyjątkowe. Za każdym razem, kiedy przyglądam się polskiej piosence, muszę założyć, że ilość wykonań i ich poziom będzie zupełnie inny niż ma to miejsce w przypadku przebojów zagranicznych. I może właśnie dzięki temu założeniu tak mocno zostałem zaskoczony. Okazuje się, że nawet polska piosenka może inspirować rodzimych artystów do poszukiwań ciekawych rozwiązań. A tak naprawdę mogłoby się wydawać, że ta piosenka jest nie do podrobienia. Tak dzieje się z wieloma kultowymi przebojami polskimi, które nie mają nowych wykonań – z jednej strony jest to szacunek dla oryginału, ale z drugiej strony strach przed zmierzeniem się z legendą. Dobrze, że tej asekuracji nie ma w przypadku piosenki Marka Grechuty, bo dzięki temu widzimy, że muzyka ciągle żyje, a przesłanie artysty towarzyszy coraz młodszym pokoleniom.
Nie znałem wersji zespołu Kefiry. Chłopaki mają wyobraźnię. Bardzo miłe zaskoczenie.
Masz rację, na płycie Korowód znajduje się mnóstwo niesamowitych utworów. Dziwne jest, że ludzie rzucili się właśnie na „Dni …”.
Może jest najmniej dopracowanym utworem na płycie? Może melodia jest najbardziej przystępna?
Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że lepiej można wykonać „Korowód”, „Kantatę” czy „Niebieski młyn” niż Grechuta i Anawa.
Liczę na to, że mnie ktoś zaskoczy.
To może za jakiś czas trzeba się będzie przyjrzeć Korowodowi 🙂