Skip to content
25 cze / Wojtek

„El Condor Pasa”

Do przyjrzenia się temu utworowi sprowokowała mnie jego niezwykła popularność. Chyba nie ma miejsca na ziemi, gdzie nie znano by „El Condor Pasa”. Po chwili obcowania z jego historią okazuje się, że bardziej sensacyjny jest nie sam utwór, a otoczka związana z jego wykonaniami.

El Cóndor Pasa (hiszp. dosłownie: Przelot Kondora – częściej tłumaczone jako Przelatujący kondor) to początkowo utwór instrumentalny, będący częścią zarzueli (hiszpańska odmiana musicalu) pod tym samym tytułem. Utwór skomponowany w 1913 roku przez Daniela Alomia Roblesa został oparty na melodii ludowej Inków. Dzisiaj nie dysponujemy żadnym oryginalnym nagraniem, za to wersji instrumentalnych, stylizowanych na autentyczne, jest tak dużo, że momentami można się pogubić. Wybieramy jedno z tych komercyjnych, które mimo wszystko robią mniej krzywdy samemu utworowi, jak i jego miejscu pochodzenia. Do tego nagrania zespołu Los Incos za chwilę powrócimy, ma ono bowiem znaczenie historyczne.

Po jakimś czasie, wykorzystując popularność melodii, zostały do niej dopisane słowa i tak powstała piosenka oficjalnie zarejestrowana w USA w 1933 r. Oryginalny tekst w języku keczua został przełożony na polski:

O majestatyczny kondorze, władco niebios,
zabierz mnie do domu, na szczyty Andów!
O kondorze!
Pragnę znów powrócić w me rodzinne strony,
znów przebywać razem wśród mych braci Inków.
Tak tęsknię za nimi,
o dumny kondorze!

Czekajcie na mnie w Cuzco,
na centralnym placu.
Może do Machu Picchu i Huayna Picchu
powędrujemy już razem.

Dzisiaj trudno sobie wyobrazić jakikolwiek koncert muzyki etnicznej Peru bez tej piosenki. I nic w tym dziwnego – została ona potraktowana jako dobro narodowe – nie przypadkowo zresztą.  W roku 2004 „El Condor Pasa” została oficjalnie uznana jako Patrimonio cultural de la Nación (część dziedzictwa kulturalnego Peru).

W popularności utworu nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie ujawnienie, kto tak naprawdę przyczynił się do jego rozpowszechnienia. Autorem całego zamieszania jest amerykański duet Simon & Garfunkel, który w 1970 r. nagrał piosenkę.  Nie jest tajemnicą, że tę wersję zawdzięczamy autorowi nowego, angielskiego tekstu pt. ” If I Could” Paulowi Simonowi. Ten znakomity artysta wielokrotnie pokazywał fascynację muzyką etniczną różnych narodów, czego najlepszym dowodem jest chociażby słynny album Graceland, inspirowany muzyką afrykańską.

https://

Prezentowana wcześniej wersja zespołu Los Incas wniosła do historii piosenki  bardzo dużo. Po pierwsze, to występ tego zespołu w Paryżu zainspirował Paula Simona do zajęcia się utworem. Po drugie – w nagraniu amerykańskiego duetu wykorzystano podkład instrumentalny zespołu Los Incas. Stąd w tej wersji słychać cały wachlarz instrumentów uznanych za ludowe w Ameryce Południowej, a wśród nich bardzo charakterystyczne fletnie (zampona, antara) i  flety (tarka, quena). Te instrumenty niestety będą towarzyszyły większości nowych nagrań, co można uznać za gwóźdź do trumny tak znakomitego utworu.

Krótko po nagraniu Saimon’a &Garfunkel’a  świat oszalał. W każdym kraju powstawały kolejne wersje. Jedna gorsza od drugiej. W ten sposób El Condor Pasa weszła do klasyki kiczu i repertuaru weselnego. W Polsce także solidnie przyłożono się do sponiewierania utworu, a przysłowiową  kropką nad „i” była wersja: „najlepszy w świecie jest leżajski full”.

Nie wiadomo dlaczego wszyscy odtwórcy piosenki uparli się, aby powielać elementy ludowe. Jedyne nagrania, których można posłuchać bez obrzydzenia, to interpretacje instrumentalne. Orkiestra Paula Mauriata nagrała wersję stonowaną, jednak dosyć mocno osadzoną w stylistyce pierwowzoru. Możemy więc mówić o szerszym problemie muzyki folkowej. Na tym przykładzie widać, że eksperymentowanie z muzyką ludową wymaga nie lada wyczucia i wyobraźni.

Jedną z nielicznych strawnych wersji śpiewanych wykonał zespół The Cables. Ich nagranie w stylistyce reggae na pewno odkrywcze nie jest, jednak zdecydowanie wyróżnia się na tle setek pseudoludowych i tandetnych wersji we wszystkich możliwych językach.

I na tym można by zakończyć historię słynnego utworu. Za sprawą bardzo małej ilości przyzwoitych nagrań jest to historia najkrótsza. Żeby jednak dopełnić obraz twórczego podejścia, należy wspomnieć o dwóch wykonaniach, które nie są coverami, jednak wystarczająco mocno inspirują się melodią wielkiego hitu. DJ Sammy przeniósł klimaty azteckie do sali dyskotekowej. To na pewno nie jest arcydzieło, ale warto posłuchać, bo tu udało się to, co jest największym problemem większości nowych wykonań, czyli odklejenie się od oryginału.

Jeszcze dalej poszedł polski wykonawca Eripe & Quebonafida. Tutaj możemy jedynie mówić o wykorzystaniu cytatu. Jaki to ma sens artystyczny? Chyba niewielki, ale całość brzmi ekscentrycznie, zwłaszcza że przeciętny odbiorca nie ma zielonego pojęcia skąd wziął się zapożyczony fragment.

I pomyśleć, że ten słynny utwór, oparty na filarach kulturowych jednej ze starszych cywilizacji, dziś jest najczęściej kwintesencją kiczu. I nie ma tu winy ani pierwotnych twórców, ani późniejszych wykonawców. W tym przypadku raczej chodzi o zakorzenione wzorce – piosenka musi zawsze być otoczona pseudoludowym anturażem, a jej harmonia opiera się na nieznośnych i tandetnych tercjach. Szkoda, bo Paul Simon chciał dobrze. I zrobił dobrze, bo można zaryzykować stwierdzenie, że to jego wykonanie doprowadziło „El Condor Pasa” do panteonu nieśmiertelności.

Zostaw komentarz