Eric Bellinger – „New Light” [RECENZJA]

Dotychczas artysta był znany jako współtwórca repertuaru znanych wykonawców: Justina Biebera, Ushera i Chrisa Brauna. Za album z tym ostatnim Bellinger otrzymał nagrodę Grammy w 2011, a dopiero 3 lata późnej ukazał się jego debiutancki krążek. Artysta ma jeszcze na koncie 3 nominacje do tej ważnej nagrody, wszystkie jako kompozytor repertuaru Chrisa Brauna, więc teraz nominacja za „New Light” w kategorii najlepszy album progresywny, to wyraźny zwrot w karierze. Pierwszy raz Eric Bellinger został doceniony jako samodzielny muzyk.
„New Light” przyciąga pomysłowością i nowoczesnością, bo nie ma tu specjalnych fajerwerków, brakuje też melodii, które chciałoby się nucić, a mimo to albumu słucha się z dużą przyjemnością. Dla mnie najciekawsze są piosenki, które nie mają atrakcyjnej linii melodycznej, jak: „Lava Lamps”, czy „Girls Like You”. Ale artysta umie tworzyć też utwory melodyjne, tu myślę np. o pięknej balladzie „Counting My Blessing” zaśpiewanej w duecie z Kierra Sherad. Bo goście tutaj stanowią ważny element, mimo że nie są to osoby szczególnie znane, jak wokalistki z kręgów muzyki soul: Teedra Moses, Brandy i Sevyn Streeter. Jest też dwóch mniej znanych raperów: Dom Kennedy i The Game.
Największe sukcesy w popie i innych mainstreamowych formach to najczęściej oparcie się na potężnej machinie producenckiej – za jednym światowym hitem stoi sztab profesjonalistów, kompozytorów, tekściarzy, realizatorów, filmowców. W przypadku mniej popularnych stylistyk, jak właśnie muzyka progresywna, zwykle mówimy o pracy małego zespołu, albo wręcz jednej osoby. I nawet nie dziwi, że album nominowany do Grammy nie ma teledysków promujących, a jego obecność w mediach ogranicza się do tych mocno niszowych. Ale gdyby nie artyści poszukujący, odważni i samodzielni, artyści którzy otwierają nowe okna, to pewnie cała muzyka popularna brzmiałaby zupełnie inaczej.
9/10