Esperanza Spalding – „Songwrights Apothecary Lab” [RECENZJA]

Jej nazwisko kojarzy się z muzyką ambitną. Na pewno niezrozumiałe jest traktowanie jej jako artystki jazzowej, ale, jak już pisałem przy okazji poprzedniego albumu, tak się dzieje w przypadku wielu muzyków poszukujących. Bo Esperanza Spalding cały czas odkrywa nowe obszary, szuka czegoś kompletnie nowego. Album „Songwrights Apothecary Lab” jest tego najlepszym przykładem.
Prawie godzina muzyki podzielona na 12 części, każda z nich jako Formwela z kolejnym numerem porządkowym. Coś jak zbiór etiud z jednego opusu. I tak tę płytę należy traktować, zresztą artystka, nadając całości tytuł Apohecary Lab, ma tego pełną świadomość.
To na pewno nie jest muzyka do relaksu. Co prawda twórczość artystki nigdy taka nie była, jednak tym razem jest tak ambitnie, i właśnie „laboratoryjnie”, że trzeba naprawdę dużej świadomości, żeby wysłuchać płytę w całości. Na szczęście są momenty nieco lżejsze, jak te, gdy Esperanzy towarzyszy Korey King, ale to cały czas muzyka dla prawdziwych smakoszy. Bo jeśli ktoś znudzony jest wszechobecną muzyczną sieczką, a przy okazji szuka nowych obszarów brzmieniowych, to powinien dać się namówić na spacer z Esperanzą Spalding w nieznane.
8/10