Skip to content
18 mar / admin

Fabijański straszy w „Resecie” [RECENZJA]

Jego ubiegłoroczny debiutancki krążek potraktowałem jak eksperyment. Bo można sobie wyobrazić, że młody, obiecujący aktor buduje świat swojej artystycznej wyobraźni. I taki krótki skok w bok mógł być na pewno dobrym pomysłem. Ale nie, nagrywając po roku drugi album, Sebastian Fabijański potwierdza, że tamto to nie był wygłup, tylko świadoma ścieżka artystyczna. Więc teraz naprawdę można się zaniepokoić, bo „Reset” to dziwoląg.

To 12 utworów, na szczęście tylko 35 minut, więc wytrzymać można. Zwłaszcza, że są tu kawałki, które są nawet atrakcyjne, jednak to taka atrakcyjność na odległość. Np. jeśli usłyszymy któryś z utworów w radiu, to przyjmiemy ze spokojem, albo nawet nie zareagujemy. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, to odkrywamy, że oprócz w miarę ciekawej muzyki nie ma tu nic więcej. A na czele są koszmarki. Bo weźmy choćby banalnego „Uciekiniera”, w którym Fabijański dorzucił do pieca odgrywając rozmowę dwóch osób. Słuchowisko jak nic. I do tego jeszcze obowiązkowy dźwięk telefonu, bo w tekście jest właśnie o tym. Albo „Supernova”, utwór o niczym. I jeszcze prostacki „Thegeneracja”. Tak można by po kolei wymienić większość repertuaru z tego krążka. Bo są jeszcze idealne na wiejskie festyny „Grawitacja” i „Pierwszy człowiek”.

W tym tłumie banału i nie najwyższych lotów spostrzeżeń, generalnie utworach o niczym, zaplątała się „Pokora”, w której artysta martwi się o nasz kraj: „nie chcę już oddychać Polską”. Obawiam się, że po takich wrzutkach Fabijański przegrywa z dużo młodszymi raperami, którzy może nie mają takiego doświadczenia i bogatego słownictwa, ale swoje odczucia wyrażają dużo bardziej zjadliwie, a przede wszystkim  autentycznie.

Pisząc o pierwszym albumie Fabijańskiego wyraziłem nadzieję, że to będzie wydarzenie jednostkowe. Teraz niestety wiemy, że artysta się nie poddaje i na siłę próbuje nas przekonać, że ma coś do powiedzenia. I być może ma, ale raczej nie w tym albumie. Niestety:-(

4/10

 

 

Zostaw komentarz