Finałowy Voice – radość czy ulga?
O tym, że ta edycja jest wyjątkowo słaba wiedzieliśmy już od jej początku. W poprzednich sezonach też zdarzało się, że poziom nie był powalający, ale jednak zawsze udawało się zebrać grupkę kilku interesujących wykonawców. Tym razem nie było tak kolorowo – częściowo dzięki regulaminowi (jeśli 2 lub więcej świetnych wokalistów znajdzie się w jednym zespole, to siłą rzeczy będą się oni musieli sami eliminować), ale głównie w wyniku dziwnych decyzji jurorów, którzy z premedytacją promowali niektórych wykonawców. Jak zwykle w tym programie głosująca publiczność spowodowała kilka niespodzianek, jednak…..największą zarezerwowała sobie na finał. Bo chyba nie można inaczej nazwać wygranej Mateusza Grędzińskiego, chłopaka sympatycznego, ale w tym zestawie konkursowym najsłabszym ogniwem.
Analizując całe widowisko można powiedzieć, że to, jak podczas niego zaśpiewają uczestnicy nie miało większego znaczenia. Bo np. w pierwszej części, gdy każdy zaprezentował się solowo, wyłonił się muzyczny banał i poziom najwyżej przyzwoity. Faworyzowana Anna Karwan zaśpiewała na poziomie profesjonalnego bankietu, za to towarzysząca jej aranżacja była zdecydowanie wyróżniająca się. Weronika Curyło, największe zaskoczenie tej edycji, nie wypadła tak dobrze jak powinna – obstawiam, że miała nieprawidłowo dobraną tonację, bo już wiemy, że ta dziewczyna najlepiej brzmi w niskich rejestrach. Mateusz Grędziński jakoś coraz częściej zaczyna śpiewać piosenki o niczym, takie, w których można się popisać jedynie techniką, a to nie jest jego największy atut. Na tym etapie mimo wszystko najciekawsza była Kasia Góras, więc nic dziwnego, że odpadła
Później zaserwowano nam duety z tzw. gwiazdami. I to była największa katastrofa, bo każdy wokalista wie, że śpiewanie w duecie jest papierkiem lakmusowym umiejętności. Wczoraj ten miał wskazania nienajlepsze. Nie wiem czy wykonawcy byli tak mocno sparaliżowani faktem, że śpiewają z profesjonalistami, że wypadli fatalnie? Zresztą ci drudzy także się nie popisali. Jedyna, która tutaj nie dała plamy, Ania Karwan, zaśpiewała tak brawurowo, że zmiotła nawet Kubę Badach, skądinąd świetnego wokalistę. I tutaj także uwagę zwracał inny niż wszystkie w programie aranż. Po tym wykonaniu Ania, jako najlepsza w tej części, musiała pożegnać się z programem.
A potem nie było już nic ciekawego muzycznie. Czekanie na ostateczne wyniki było raczej formalnością, bo wiedziałem już, że wygranie programu bliższe jest efektom maszyny losującej, niż rzeczywistym umiejętnościom. I tak też sie stało. A czy Mateusz Grędziński wykorzysta tę szansę? Sądząc po jego ciągotach do repertuaru bardzo lekkiego wynik może być zaskakujący, ale….nie ma się co napinać, trzeba spokojnie poczekać. A tymczasem, może trochę w tym kontekście, może trochę dla estetycznej równowagi, posłucham jednej z 11 uczestniczek The Voice of USA. Tam jeszcze rywalizacja trwa w najlepsze. W tym momencie jakikolwiek kometarz mógłby być grubym nietaktem w stosunku do większości uczestników polskiego programu
W ramach postscriptum: wczoraj o tej samej porze w innej stacji telewizyjnej odbywał się finał Mam Talent. I zwycięzca tego show, nawet w porównaniu z raczej przeciętnym Mateuszem Grędzińskim, to dopiero żenada! No cóż – jaka publiczność, taki SZOŁBIZNES