Skip to content
17 sty / Wojtek

Fred Hersh & Esperanza Spalding – „Alive at the Village Vanguard” [RECENZJA]

Można powiedzieć, że do tego albumu byliśmy długo przygotowywani, bo ten duet znakomitych artystów  był aktywny już kilka lat. Rozpoczęło się w 2013 r., kiedy Hersh organizował koncerty w duetach z wybranymi wokalistami. Jednym z nich był występ z Esperanzą właśnie, a po kliku latach artyści zarejestrowali materiał, który wydali w 2020 r. pod tytułem „Liveve at the Village Vanguard”. Teraz, wykorzystując tamten materiał i dodając 3 utwory, zmieniając w tytule „live” na „alive” wydają materiał jeszcze ciekawszy.

Village Vanguard to słynny klub jazzowy w Nowym Jorku, występowali w nim wszyscy liczący się muzycy, wielu właśnie tu nagrywało swoje albumy, podobnie jak Hersh, bo to jego krążek nr 6 zarejestrowany w tym miejscu. Słuchając tego świetnego pianisty, który niewątpliwie inspiruje Esperanzę do tych wszystkich popisów wokalnych (zresztą z ogromną wzajemnością) aż trudno uwierzyć, że ma za sobą tak dramatyczne przejścia zdrowotne – w 2008 roku, w wyniku zarażenia wirusem HIV, który zaatakował mózg, artysta zapadł w  dwumiesięczną śpiączkę, a potem przez kilka miesięcy ciężko pracował nad przywróceniem czynności motorycznych. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że już po 2 latach artysta powrócił do komponowania i koncertowania, to można jedynie dziękować opatrzności.

Repertuar to rozbudowane, często ponad 7-minutowe opracowania znanych utworów, jak choćby „Not for Me” Gershwina i „Some Other Time” Bernsteina. Są też dwie kompozycje Hersha: świetnie, na dużym luzie zaśpiewana „Dream of Monk” i „A Wish” z tekstem jej pierwszej wykonawczyni Normy Winston. Do tej pięknej, dostojnej piosenki Esperanza wniosła więcej klasy, a sam Hersh, też chyba tym wykonaniem dodatkowo inspirowany, gra jeszcze piękniej.

Ozdobą albumu jest dla mnie „Loro”, którą znamy z debiutanckiego albumu Esperanzy. Przez te wszystkie lata piosenka towarzyszy jej nieprzerwanie, a na koncertach jest niemalże obowiązkowym punktem programu. Jednak teraz brzmi nieco inaczej, świeżo i zawadiacko, a wkład pianisty jest rewelacyjny. Dodajmy, że to utwór instrumentalny brazylijskiego muzyka Egberto Gismonti. I teraz jest podobnie, z tą różnicą, że instrumentem wiodącym jest teraz głos wokalistki, która znakomicie poradziła sobie z licznymi repetycjami jednego dźwięku. Klasa!

Przyznaję, że dotychczas do Esperanzy podchodziłem z rezerwą. Wydawało mi się, że jej ogromna popularność jest nieco na wyrost, jednak teraz muszę się uderzyć w pierś, bo to, co dostaliśmy na tym krążku to maestria w czystej postaci!

10/10

 

 

Zostaw komentarz