Skip to content
17 paź / Wojtek

Gilbert O’Sullivan – „Gilbert O’Sullivan” [RECENZJA]

W tym roku kilku starszych panów postanowiło, że o sobie przypomną nowymi płytami. Pisałem już o świetnej płycie Paula Simona, teraz czas na Gilberta O'Sullivana.

Tego artysty młodzi słuchacze nie znają, bo największe sukcesy odnosił prawie 50 lat temu. I potem zniknął z pierwszego rzędu, mimo że cały czas koncertował. Jego kilka przebojów, jak: "Clair", "Alone Again" i "Get Down" cały czas należy do klasyki XX wieku.

"Gilbert O'Sullivan" to 19. album artysty. I tylko można pozazdrościć płodności twórczej i ciągłej chęci nagrywania nowego materiału. Oczywiście ten album nie przysporzy nagle artyście nowych fanów – ci, którzy go lubili wcześniej posłuchają tego materiału z przyjemnością. Już sam tytuł krążka może być zaskoczeniem, bo sugeruje, że to płyta z gatunku "the best". Tymczasem słuchamy materiału w całości premierowego. Jednak to, co słyszymy jak gdyby wpisuje się stylistykę podsumowania – nie ma tutaj nic, co mogłoby zaskoczyć. W większości piosenek słyszymy muzyczne klimaty sprzed wielu lat i często odnosimy wrażenie, że to wszystko już było. Jedynie 3 piosenki, które pokazują kreatywność kompozytora to: "At the End of the Day", I'll Never Love Again" i "The Mind Boggles". Zwłaszcza ta ostatnia, dowcipna, ze świetną aranżacją i błyskotliwym wykonaniem pokazuje, że być może artysta nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Można się więc spodziewać, że za 2-3 lata Gilbert O'Sullivan nagra swój album nr 20. I być może artysta nie posuwa muzyki do przodu, nie wpisuje się mocno w historię najnowszej muzyki, to pokazuje, że nawet mając 72 lata można ciągle być twórczym artystą.

8/10

 

 

Zostaw komentarz