Harry Connick Jr. – „Alone With My Faith” [RECENZJA]

Harry Connick Jr. – najpierw cudowne dziecko, nieco później znakomity artysta, głównie muzyk, ale też aktor. Jego aktywność zawodowa robi wrażenie, bo 35 albumów to dorobek nie byle jaki. Co prawda Connick zasłynął głównie jako wykonawca coverów, ale robi to z taką klasą, że jest dziś wręcz klasykiem. Najnowszy album „Alone With My Faith” to reakcja na zamknięcie wszystkich w domach podczas pandemii. Artysta cały materiał nagrał w swoim domowym studiu, a i repertuar jest nie przypadkowy – 13 utworów kojarzących się z kultem religijnym, co w kontekście światowej tragedii nabiera dodatkowego sensu. Można pomyśleć, że artysta chciał nam przypomnieć starą prawdę: jak trwoga to do Boga.
Ten album raczej nie zachwyca, ale pokazuje, że Harry Connick Jr. nadal ma dużo do powiedzenia. Już od pierwszego, tytułowego utworu słychać wyraźnie, że muzyk nieco się unowocześnił, ale nie jestem przekonany, czy to było potrzebne, bo odnosimy wrażenie, że to zabiegi nieco na siłę. I tu koronny argument – słynna stara pieśń będąca symbolem modlitwy “Amazing Grace”. Trudno jej nie znać, ale w takiej dziwnej, przekombinowanej koncepcji jej magia ucieka.
Na drugim biegunie są utwory wykonane w zupełnie innej koncepcji: „God and My Gospel” i „Ald Time Religion”. A kończy się jeszcze bardziej zaskakująco, bo „Panis Angelicus” kojarzy mi się z bożonarodzeniowym albumem Elli Fitzgerald. Są tu też utwory wykonane jeden po drugim, naturalnie, z podkreśleniem charakteru i ładnych linii melodycznych: „All These Miracles”, „Look Who I Found” i „Thank You For Waiting”.
Spodziewam się, że ten album przejdzie bez większego echa, bo dla jego starych fanów może być zbyt tradycyjny, a dla miłośników tych znanych piosenek jednak za bardzo nowoczesny i mocno przekombinowany.
7/10