Skip to content
10 sty / Wojtek

Harry Styles – „Fine Line” [RECENZJA]

Jak Harry Stales, który tak świetnie debiutował 2 lata temu, poradził sobie z syndromem drugiej płyty? Bo przecież tak naprawdę to dopiero kolejne krążki, zwłaszcza ten wydany bezpośrednio po  debiutanckim, pokazują, czy mamy do czynienia z wartościowym artystą. I tu spokojnie. "Fine Line" jest w porządku, bez wątpienia lepszy od pierwszego krążka.

Ten album to 12 piosenek i 45 minut muzyki. Czyli standard. Jednak to, co słyszymy, to już coś znacznie więcej. Bo to na pewno nie jest moja bajka, ale trzeba docenić profesjonalizm z jakim ten album zrealizowano. Największymi bohaterami są tutaj producenci i autorzy muzyki – w tym przypadku nazwiska się pokrywają. Do muzyki zaangażowano aż 8 kompozytorów, ale główne osoby to autorzy muzyki, którzy jednocześnie są odpowiedzialni za produkcję, ci sami zresztą, którzy współtworzyli pierwszy album artysty: Tyler Johnson, Jeff Bhasker i Kid Harpoon. Ten ostatni jako kompozytor występuje pod swoim nazwiskiem Thomas Hull, a pseudonimu artystycznego używa gdy jest producentem lub wykonawcą. I właśnie ci panowie stworzyli materiał, którym dziś się zachwycamy. Oprócz tego wszystko wymyślili i nagrali. I trzeba powiedzieć, że ten rozrzut stylistyczny mocno na płycie słychać, ale staranność z jaką opracowano piosenki to mistrzostwo. A Harry Stales miał "jedynie" dobrze zaśpiewać. Co prawda artysta jest także autorem tekstów, ale tego wątku wolę, z grzeczności, nie rozwijać. 

Współczuję wytwórni, która musiała wybrać single z tego albumu. Bo dla mnie każdy utwór się do tego nadaje i każdy jest świetny. A może w związku z tym było łatwiej, bo w zależności od profilu słuchacza można było wybrać odpowiednią piosenkę, bo tu jest na zasadzie: dla każdego coś miłego. Na pewno może się podobać lekka, rozrywkowa "Cherry", albo ciekawie opracowana "Treat People with Kindness" . Dla miłośników spokojniejszych klimatów są piękne ballady: "Falling" i świetnie, bardzo prosto zagrana,  urokliwa "She". A zwieńczeniem wszystkiego jest zamykająca album piosenka tytułowa. Podoba mi się, że mimo swojej odpowiedzialności za tytuł całego krążka, utwór w pewnym momencie skręca w stronę suity instrumentalnej. Być może to nie będzie wielki radiowy hit, ale słyszę ogromny potencjał utworu podczas koncertów. 

No i proszę. Wspomniałem o 5 piosenkach, a single są jeszcze inne. I to właśnie potwierdzenie tego, co napisałem przed chwilą na temat bogactwa tego materiału.

Pamiętam jak na początku fachowcy namaścili Harry'ego na następcę Davida Bowie, co było oczywiście sporą przesadą. Teraz spuszczono z tonu – mówi się o jednym szeregu z Robbie Williamsem i Justinem Timberlakiem. I to jest dobre porównanie, bo ci wszyscy panowie zaczynali swoje kariery od boys bandów. Tak na dobrą sprawę zarówno Stales, jak i dwóch pozostałych to "produkty" wytwórni, przynajmniej na początku. Wcześniej Harry'ego Stales'a kształtowały wytyczne, jakie One Direction dostawał od szefostwa, teraz jest związany z Columbia Records umową na 4 albumy. Oczywiście nie znamy warunków tej współpracy, ale na podstawie 2 krążków można spekulować, że pomysł był prosty: sztab specjalistów zajmie się szukaniem repertuaru, tworzeniem wizerunku i strategii marketingowej, a twarz tego projektu ma to wszystko grzecznie zrealizować. Czyli mniej więcej taka sama praca jak w boys bandzie, ale już bardziej odpowiedzialna, no i zdecydowanie na własny rachunek. Teraz więc jestem spokojny – "Fine Line" na pewno nie jest, nomen omen, ostatnim głosem tego artysty.

9/10

Zostaw komentarz