Skip to content
4 lis / Wojtek

Herbie Hancock – biografia

Tę książkę przeczytałem z wypiekami na twarzy. Zabierałem się do niej z tzw. pewną dozą nieśmiałości, bo co może być ciekawego w biografii muzyka, który nagrał tonę płyt. Przecież w tym przypadku lepiej posłuchać jego muzyki, niż czytać kolejną próbę samowybielania – tak niestety traktuję autobiografie, czy też biografie spisane przez kogoś innego za życia artysty. A ta historia jest napisana przez Lisę Dickey, specjalistkę w tej dziedzinie, więc do końca nie wiadomo, ile tam jest samego Hancocka, a ile talentu pisarki. Na pewno jest z tego jedna korzyść – książka koncentruje się na tym, co mnie interesuje najbardziej, czyli stronie artystycznej, a całą resztę, w postaci życia prywatnego i sensacyjek, pozostawia na dalekim planie.

Bradzo dobrze jest przeczytać książkę podsumowującą konkretny dorobek artystyczny, nawet gdy zna się tę twórczość. Bo tutaj czeka nas ciekawy wniosek: człowiek, który już jako 20. latek gra w lgendarnym zespole Milesa Davisa, tak kieruje swoją karierą, że wymyka się definicji klasycznego muzyka jazzowego. Po pierwsze – niebywała płodność. Artysta nagrał mnóstwo płyt, a każda kolejna była nowoczesna i niejednokrotnie szokująca. Po drugie więc, Hancock jako miłośnik nowinek technicznych wykorzystuje je do przekraczania granic. Jego doświadczenia z prototypami wielu powszechnych dziś urządzeń (w tym np. komputerem osobistym) to także lekcja historii techniki XX wieku. Po trzecie –  artysta  zdobywa nowe lądy, a tam czekają na niego nagrody, w tym te najcenniejsze, czyli  Grammy i Oscary.

Klamra spinająca ten świetny życiorys to 2 ostatnie płyty. Najpierw była sensacyjna „River: The Joni Letters”, za którą Hancock otrzymał w 2007 roku nagrodę Grammy.   I nie byłoby w tym nic niezwykłego, bo artysta miał już w swoim dorobku worek tych nagród, to nigdy on, jak żaden wcześniej artysta jazzowy nie otrzymał jej w kategorii albumu roku. Pikanterii dodaje fakt, że Hancock rywalizował wtedy z takimi gwiazdami jak Amy Winehouse i Foo Fighters. Ostatnia płyta, na której muzyk zebrał brzmienia z całego świata, to coś znacznie więcej niż muzyka, to symboliczne ukoronowanie swojej długoletniej pracy.

Z tej książki można się dowiedzieć, że sukces muzyka nie polega wyłącznie na dobrej znajomości klawiatury, że to ciągłe poszukiwania, zmaganie się z otoczeniem, i co gorsze, z samym sobą. Tę książkę na pewno warto przeczytać, aby przypomnieć sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. To także powinna być obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy z muzyką chcą się związać na cała życie, a zwłaszcza tych (głównie wokalistów), którzy myślą, że muzyka to taka lekka, łatwa i przyjemna dyscyplina.

Zostaw komentarz