Hozier – „Unreal Unearth: Unaired” [RECENZJA]
Aż 5 lat zajęło artyście nagranie nowego albumu, ale to chyba okres typowy, bo pomiędzy poprzednimi albumami także było 5 lat. I można się jedynie dziwić, że największy sukces odniósł debiutancki krążek, podczas gdy te kolejne niczym są całkiem interesujące. Teraz, w swoim albumie nr 3 artysta pokazuje, że jest dużo bardziej świadomym artystą.
Ten album to rozszerzona wersja ubiegłorocznego „Unreal Unearth”. Dla oddzielenia nowego i starego materiału całość podzielono na trzy części, z czego ta ostatnia, najdłuższa, to powtórzony w całości wspomniany krążek. Pierwsza, zaledwie 3-utworowa płyta to pokazanie dużych umiejętności kompozytorskich. Można ją potraktować jako streszczenie całego albumu, bo najpierw mamy atrakcyjną, energetyczną „Nobady’s Soldier”, za chwilę dużo spokojniejszą „July”, a na koniec ciekawy duet z Bedouine. I jedno już wiemy – Hozier umie pisać dobre piosenki. Płyta nr 2 to jedynie dwa utwory, ale nadal pokazujące solidny warsztat.
Jakby nieco inaczej jest na trzeciej płycie, powtórzonym w całości albumie „Unreal Unearth”, i teraz już wiemy, dlaczego artysta zdecydował się podzielić tegoroczny materiał na 3 części. Tu jest najbardziej atrakcyjnie dla słuchacza, wiele piosenek znamy już ze stacji radiowych, jej nieco bardziej, na zmianę, popowo i rockowo, jak choćby w podzielonej na dwa osobne utwory „The Selby”. W pierwszym jest spokojnie i nastrojowo, a dzięki smyczkom robi się pięknie, za to w części drugiej, dla kontrastu, robi się energicznie i nowocześnie, jakby artysta chciał nam pokazać swoje dwie osobowości. Radiowo robi się w „Damage Gets Down”, a jeszcze bardziej w przebojowym „Who We Are”. A już za chwilę zupełnie inny, nagrany z orkiestrą „Son of Nyx”. I tak dochodzimy do najciekawszego dla mnie „All Things End”.
Na koniec słyszymy jeszcze 2 świetne kompozycje: przebojowy, ale nieco spokojniejszy „Abstract” i opracowany na bogato „Uknown / Nth”. I teraz możemy wrócić do kolejnych odsłuchań, bo to bardzo ciekawy, mądry materiał. Szkoda, że żadna piosenka z ubiegłorocznej płyty nie zyskała takiego uznania jak „Take Me to the Church”, którą wg Billboard Music Award była najlepszą piosenką rockową 2015 roku, w dodatku nominowano ją do piosenki roku w nagrodach Grammy. A może artysta też jest nieco rozczarowany, i może właśnie dlatego przypomina tę świetną płytę z nowymi, atrakcyjnymi przystawkami?
10/10