Idol w zapaści
Po pierwszym koncercie na żywo pisałem, że było nie najgorzej, co niektórych czytelników wprowadziło w zdumienie. Dzisiaj już tak łaskawie nie będzie – a prawdę powiedziawszy, to wczoraj wykonawcy nie mieli dla nas litości. Okazało się, że zmierzenie się z legendarnymi piosenkami jest chwilą prawdy dla każdego wokalisty. Po pierwsze, nie każdy może się za taki repertuar zabierać, bo wymaga on przemyślanej koncepcji i dobrej znajomości tego, co już wcześniej powstało. Wszystkie zaprezentowane piosenki są znane w dziesiątkach wykonań, niektóre prezentują poziom wybitny. I jak tu się zmierzyć z legendą? No nie da się. Jednak uczestnicy walczyli do końca. A im dłużej prezentowali swoje wersje, tym bardziej chciało się wyłączyć telewizor. Wśród siedmiu wykonań było zaledwie jedno, które byłem w stanie zaakceptować.
Patrycja Jewsienia już drugi raz zwraca moją uwagę, jako dziewczyna, która zawsze się solidnie przygotowuje. Każdą z prezentowanych piosenek przepuszcza przez siebie, próbując robić jakieś kreacje. I może wczorajsze wykonanie było lekko przekombinowane, jednak na tle pozostałych było interesujące. Najwięcej żalu mam do jurorów, którzy zamiast pomagać widzom w ich wyborach, w tym przypadku robią ludziom zamieszanie, bo ich opinie na temat Patrycji, mimo że pozytywne, to krótko przed ostatecznym rozstrzygnięciem były bardzo krzywdzące i tendencyjne. Zresztą tę niekonsekwencję widać było wyraźnie podczas dogrywki, w której fatalne, wręcz karykaturalne wykonanie Adriana Szupke niektórych jurorów nie zniechęciło. Dobrze więc, że widzowie wzięli sprawę w swoje ręce, bo gdyby wczoraj odpadł Adam Kalinowski, to byłoby to potwierdzenie, że nieważne jak zaśpiewasz, bo liczy się wrażenie, z którym tutaj przyszliśmy.
Wracając jeszcze do wczorajszych wykonań. Wielu piosenek nie dało się wykonać dobrze, bo były za trudne i za bardzo nacechowane wykonaniami oryginalnymi. Nie mogłem jednak uwierzyć, że dwoje całkiem dobrych wokalistów kompletnie nie poradziło sobie z utworami wdzięcznymi do śpiewania – chodzi mi o „Fly Me to the Monn” i „Your Song”. W kontekście marności tych wykonań zaskoczeniem były entuzjastyczne opinie jurorów. Być może na żywo słyszy się coś innego niż w przekazie telewizyjnym:-)
A tak w ogóle fenomenem dla mnie jest dotychczasowe niezagrożenie absolutnie najsłabszej uczestniczki.