Jacob Collier – „In My Room” [RECENZJA]
Tego chłopaka pierwszy raz usłyszałem na genialnej płycie Snarky Puppy „Family Dinner vol.2”. I już wtedy się zachwyciłem. I przekopałem internet dowiadując się, że mój zachwyt nie jest niczym dziwnym, bo tego, wtedy nastolatka, okrzyknięto muzycznym geniuszem. Już sam fakt, że zainteresował się nim mistrz Quince Jones świadczy o wielkości artysty. I to właśnie Jones namówił renomowaną uczelnię techniczną MIT do pracy nad pionierskim rozwiązaniem, dzięki któremu Collier może występować sam na scenie tworząc brzmienie dużego zespołu. Okazało się, że te wysiłki były idealnie sprzężone w czasie – krótko po wydaniu płyty artysta mógł wyruszyć w trasę promocyjną wykonując „one man show”. I to co muzyk robi na scenie jest niezwykle imponujące. Przy okazji Collier demonstruje talent showmana, uwodząc publiczność nie tylko swoją świetną muzyką, ale także inteligentnymi i dowcipnymi komentarzami.
Początkowo Collier umieszczał w sieci wiele nagrań prezentujących śmiałe opracowania coverów. Widać było, że chłopak lubi robić wszystko sam, ale nie wiadomo było czy z konieczności, czy z ambicji bycia samodzielnym. I jego debiutancki album jest na to odpowiedzią – wszystko co słyszymy na płycie jest autorstwem jednego człowieka, a żeby tego było mało, Collier nagrał cały materiał samodzielnie w ciągu 3 miesięcy w swoim domu. I pewnie dlatego tytuł płyty jest w tym przypadku znamienny. Już nie mówiąc o tym, że to wykonanie jest świetne. Zresztą covery są na tej płycie wyjątkową ozdobą – 2 z nich: „You and I” Wondera i piosenka z kreskówki o Flinstonach zostały nagrodzone tegorocznymi nagrodami Grammy za najlepsze aranżacje.
Na pewno ta płyta nie jest łatwa w odbiorze, bo dzieje się na niej bardzo dużo. W każdym utworze słychać, że Colliera rozsadza ogromny talent, a przeszkadza mu ambicja. W większości utworów wszystkiego jest za dużo, za mocno, za bardzo. Jednak nawet to nie jest w stanie przyćmić skali artysty. Przykładem może być ostatni utwór „Don’t You Know”, który wcześniej artysta nagrał na wspomnianej płycie zespołu Snarky Puppy. Tamto nagranie jest ciekawsze, no ale przecież towarzyszy mu mistrzowski zespół instrumentalny. Wersja z płyty jest trochę bardziej zachowawcza i jakaś taka „laboratoryjna”. Wydaje mi się, że Collier musi przez ten okres muzycznego ząbkowanie samodzielnie przejść i dojść do etapu świadomego, dojrzałego artysty. Chociaż sam deklaruje, ze marzy, aby do końca życia mógł mieć komfort nagrywania w pojedynkę. Cokolwiek by się nie wydarzyło wierzę, że Collier szybko znajdzie odpowiednią drogę. Teraz nie wiadomo co jest ważniejsze: komponowanie, aranżowanie, czy występy. W każdym z tych elementów artysta jest mistrzem, być może w przyszłości będzie bardziej koncentrował się na komponowaniu, bo robi to znakomicie. Trudno jednak założyć, że Collier odpuści aranżowanie, bo tutaj ma na razie najwięcej osiągnięć. Pożyjemy, zobaczymy:-)
Na razie nie mam wątpliwości, że obserwujemy rozkwit jednego z większych muzyków XXI wieku.
10/10