„JAMO” – zmysłowy Jamison Ross [RECENZJA]

Odkąd go odkryłem niejako przypadkiem, kiedy zaśpiewał gościnnie w jednym ze słuchanych albumów, Jamison Ross jest na liście moich ulubionych artystów. Warto przypomnieć, że to muzyk z krwi i kości, głównie znany jako znakomity perkusista, wygrywający prestiżowe konkursy, grający z topowymi artystami. Jego wokalny debiut to sukces przypieczętowany nominacją do Grammy w kategorii jazzu. Drugi krążek nie był już tak wyraźny stylistycznie, a ten najnowszy to już śmiały zwrot w stronę R&B. Zresztą artysta nie ukrywa swojej ogromnej miłości do soulu i wielkich artystów tego gatunku.
Jamosin Ross nie wydawał płyty solowej od 4 latach, a ta, trzecia wokalna, jest znamienna, bo jak kilka świetnych albumów innych wykonawców powstała podczas pandemii. Artysta tak to wyjaśnia:
„Podobnie jak u wielu innych, okres pandemii sprawił, że ponownie musiałem się sprawdzić jako człowiek i jako artysta. W dodatku odejście od dotychczasowej wytwórni i założenie własnej firmy dało mi poczucie nieznanej wcześniej wolności. W efekcie powstał JAMO, najbardziej delikatny i bezbronny album, który nagrałem”.
Na płycie słyszymy 10 świetnych, autorskich piosenek. Artysta doskonale wie jak powinny brzmieć – są świetnie zagrane i zaśpiewane. Ale to nic nowego, Ross zawsze miał świadomość artystyczną, stąd też dobór znakomitych gości. W świetnej piosence „One Day at a Time” słyszymy Avery*Sunshine, a w „No More Trouble” dobrze nam znanego PJ Mortona. Z kolei „Freedom Ain’t Easy” artyście towarzyszy trębacz jazzowy Keyon Harrold i Tarriona „Tank” Ball, wokalistka zespołu Tank and the Bangas.
Mimo spójności całego materiału właściwie każda piosenka jest inna. Najbardziej wyróżniają się te, w których Ross śpiewa sam, jak zmysłowa, różniąca się od pozostałych “Willie”, albo znakomicie zagrana “Tell Me You Love Me”. Dużym zaskoczeniem jest też “Lovin’ you”, piosenka utrzymana w klimatach latynoskich, stylizowana na klasykę gatunku, a mimo to brzmiąca nowocześnie.
Tej płyty można słuchać w nieskończoność, ciągle odkrywając nowe smaki i koloryty. I może to nie przypadek, że to najbardziej dojrzała płyty artysty. Bo tę delikatność, o której wspomniał artysta, trzeba pielęgnować. I podziwiać!
10/10