Kartky – „Kraina lodu” [RECENZJA]

Pisząc o jego poprzedniej płycie pozwoliłem sobie na uwagę, że Kartky znalazł się na równi pochyłej. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, kiedy pierwszy oceniany album mnie zachwycił, drugi trochę mniej, a trzeci, jeszcze bardziej. Spadające oceny: 8-7-6 to właśnie dowód tego zjazdu. Teraz, po „Krainie lodu” można powiedzieć, że ten zjazd trwa w najlepsze, można się jedynie zastanawiać, czy to już nie jest totalny spadek?
Artysta jednak przesadził, 23 piosenki i ponad 90 minut materiału, to chyba sabotowanie samego siebie. Czy przy tym natłoku banału, prawd objawionych i bardzo słabej muzyki można w ogóle wytrzymać? Może skrócenie materiału do 10-11 piosenek mogłoby go mimo wszystko uratować? Chociaż trochę, żeby ten obciach nie był taki widoczny.
Tym razem nie będę wymieniał żadnej piosenki, bo byłoby ciężko, a z drugiej strony jakoś głupio kopać leżącego. Wspomnę tylko, że nadal robi wrażenie barwa głosu artysty, bo takich warunków nie ma nikt inny w Polsce. I co z tego, skoro ten świetny głos pozwala sobie na fragmenty mówione przypominające kiepskie słuchowisko. A kiedy śpiewa, to powala takimi na przykład perełkami:
Ja, kiedy witam się z nocą
Gwizdy nade mną migocą
I nie wiem, czy to ostatni raz
Wytrzyj łzy, bo wszystko będzie już spoko
I polecimy wysoko
Jeszcze dzisiaj nie skończył się nasz czas
A jak myślisz Ty?
4/10