Skip to content
17 lis / admin

Kasia Cerekwicka – „Pod skórą” [RECENZJA]

Gdyby ta płyta ukazała się 20 lat temu, moglibyśmy mówić o sporym wydarzeniu, dzisiaj takie piosenki nie robią już większego wrażenia. Dawno nie słuchałem Kasi Cerekwickiej w całości, czyli kompletnego albumu, więc nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. I tu niespodzianka – ta płyta mnie zaskoczyła. I to głównie mile.

Piosenki reprezentują ogólnie pojęty pop, ale ten ciut lepszy, z charakterem i jakością. Całkiem dobre są kompozycje, wśród nich kilka zgrabnych piosenek: „Nigdy”, „Na cztery ręce”, „Na próżno”. Te 3 utwory otwierające album to świetna decyzja na ułożenie materiału, bo albumu chce się słuchać dalej. Później jest jeszcze piękna tytułowa ballada „Pod skórą”, ale też atrakcyjne „W pogoni za szczęściem” i „Gdzie kończy się noc”. Te piosenki naprawdę mogą się podobać, mimo że, szczerze powiedziawszy, najczęściej reprezentują gatunek piosenek o niczym. Bo ciągle jest o tym samym: „już Cię nie kocham”, albo „co się z nami stało?”. Niby w muzyce popularnej temat uniwersalny i powszechny, jednak tutaj trochę zbyt banalny.

Największą robotę zrobił tutaj Marcin Bors, który zajął się produkcją, zadbał o ciekawe brzmienie i nieco współczesny charakter. Ten doświadczony muzyk i realizator wcześniej pokazał swoją klasę produkując albumy m. in. dla: Mroza, Pogodno, Gaby Kulki, Hey, Lao Che, Myslovitz. Patrząc na zestaw tych artystów można się zdziwić, że teraz ten doświadczony, ale siedzący w zupełnie innej stylistyce producent wszedł do obcego dla niego świata. Ale było warto!

I kilka słów o najważniejszej tutaj postaci. To, że Kasia Cerekwicka śpiewać potrafi wie chyba każdy. Jej silny głos i charakterystyczna barwa pomogły w zbudowaniu własnego stylu – to wokalistka, którą rozpoznaje się od razu. I dlatego bardzo dziwi mnie niedbalstwo wykonawcze. Wpadki dykcyjne (np. „siejjesz” w „Pod skórą”, albo „choćby ra” w „Powodzie”), częste podciąganie dźwięku na interwałach w górę (m. in.: „to jest ich wspólna „gra-a” w „Na 4 ręce”). Kumulacja jest w „Nic nie znaczą już” – tu dochodzą liczne firanki („nic nie znaczy już”), do tego jeszcze niezrozumiale frazowane („nic – nie znaczy już, czas – dzielony z nią”). Tego typu niedopatrzenia nie powinny się zdarzyć tak doświadczonej, w dodatku wykształconej muzycznie wokalistce. I te wpadki dziwią zwłaszcza w kontekście całej, bardzo dobrze i starannie zrealizowanej płyty.

A najciekawsze, że mimo, iż trochę ponarzekałem, to za każdym razem, kiedy zaczynałem słuchać tego albumu, robiło mi się miło. Bo takich profesjonalnych, komercyjnych produkcji jest teraz u nas coraz mniej. Może więc nie jest aż tak źle?

7/10

 

Zostaw komentarz