Skip to content
8 cze / Wojtek

Kasia Moś – „Karin Stanek”  [RECENZJA]

Zamiast śpiewać byle co, lepiej wykorzystać sprawdzone hity. To oczywiście duże uproszczenie, na pewno nie chciałem powiedzieć, że Kasia Moś wcześniej śpiewała bezwartościowy repertuar, ale nigdy nie miałem ochoty posłuchać w jej wykonaniu więcej niż jednej piosenki. Teraz, kiedy artystka ambitnie wzięła się za upamiętnienie Karin Stanek, wysłuchałem całej płyty. Najpierw z ciekawości, a potem wielokrotnie z coraz większą przyjemnością, ale też z bardzo mieszanymi odczuciami niestety.

Filarami albumu są piosenki bardzo kiedyś popularne. I tu już zaczynają się schody, bo jeśli może nam się podobać otwierająca album piosenka “Tato kup mi dżinsy”, to już możemy być nieco zdziwieni słuchając utworów “Autostop”, czy nafaszerowanym cytatami z klasyki “O Jimmy Joe”. Zgadzam się, że to wariacyjne podejście, czyli coś, co muzycy lubią najbardziej, że to jedna z form podejścia do coverów, ale czym innym jest zrobienie w ten sposób jednej piosenki, jednak przy całej płycie zaczynamy się męczyć. Na szczęście są wyjątki, jak ciekawie zrobiona “Malowana lala”. Dobrze, że na płycie jest miejsce dla kilku kompletnie nieznanych piosenek, ale w tym przypadku przeszkadza mi zbyt duża dawka patosu. Bo z jednej strony – dobrze, że poznajemy Karin Stanek z zupełnie innej, bardziej dramatycznej perspektywy, ale przy okazji przekonujemy się, że Kasia Moś nie potrafi się powstrzymać, wykorzystując w jednej piosence wszystkie swoje umiejętności.

Bardzo podoba mi się zamykająca album „Katarzyna”, w której z banalnej piosenki pod nieco innym tytułem („Uparta Katarzyna”) zrobiono chyba najbardziej spójną, zgodną z duchem pierwowzoru wersję. A przy okazji jest tu jakaś opowieść, nie tylko popisywanie się pomysłami koncepcyjnymi. No i świetne nawiązanie do imienia wokalistki.

Od początku słuchania tego materiału nasuwało mi się porównanie z albumem z piosenkami Brekautów, o którym pisałem niedawno. I jeśli tam zachwycałem się zachowaniem stylu przez Paulinę Przybysz i jej kapelę Rita Pax, to brakowało mi chwilowego odklejenia się od pierwowzoru. Ale teraz, kiedy słucham Kasi Moś, to propozycja „Piękno. Tribute to Brekout” wydaje się jeszcze bardziej szlachetna. Bo to raczej niewielka sztuka odlecieć i zaproponować piosenkom zupełnie nowe oblicze, ważne, aby nie zgubić ducha pierwowzoru. I tak, w piosenkach Karin Stanek, dzięki bardzo bogatej, często przekombinowanej w stosunku do oryginału formie, jeszcze wyraźniej słychać banał tekstowy. I tego Kasia Moś nie wzięła pod uwagę, a jako solidnie wykształcona wokalistka raczej powinna.

Trochę ponarzekałem, ale cieszę się, że ten album powstał. Bo wskrzeszenie pamięci gwiazdy z przed lat jest czymś godnym odnotowania. Jest tu jeszcze jeden ważny wątek – obie panie: Karin Stanek i Kasia Moś pochodzą z Bytomia. I to miasto, mimo że artystki żyły w innych czasach i reprezentują różne odcienie estetyki, jest tutaj elementem scalającym. Może więc w tym wypadku poziom artystyczny nie jest już tak ważny, bo to rodzaj pomnika dla rodaczki. Namawiam do posłuchania, bo to mimo wszystko interesująca, odważna propozycja.

7/10

Zostaw komentarz