Kate McGarry – „The Subject Tonight Is Love” [RECENZJA]
Ten album to kolejny nominant do tegorocznych Grammy w kategorii jazz. Kolejny bardzo dobry zresztą, ale akurat w tym roku ta kategoria obfitowała w perełki, bo oprócz świetnej płyty Kurta Ellinga jest tam absolutnie znakomity album Raul'a Midon'a z Metropole Orkestr. Można oczywiście dsykutować, czy te albumy spełniały znamiona kategorii, bo dla mnie jazzowe one nie są, ale skoro ktoś je tak zaszufladkował, to nie ma sansu już o tym dyskutować. A może chodziło o większy kontrast do zwyciężczyni, czyli Cecile McLorin Salvant, w której środowisko się zakochało?
Album Kate McGarry mieści się w stylistyce jazzowej, chociaż widać tutaj starania, aby dotrzeć do tzw. przeciętnego słuchacza. Materiał jest bardzo dobrze wykonany, bez większych jazzowych wariactw, a repertuar dobrany tak, aby było miło i stylowo. Zaczyna się od Prologue z utworem tytułowym. Już tutaj wiemy, że mamy do czynienia ze świadomą artystką. W następnym utworze ("Secret Love") artystka pokazuje swoje wszechstronne możliwości wokalne, tutaj śpiewa "anielskim głosem". Dalej, w "Climb Down / Whiskey You're the Devil", jest bardzo rasowo. I tak wokalistka prowadzi nas przez swój świat stworzony z mądrych, powściągliwie i mądrze granych dźwięków. Co jakiś czas pojawiają się smaczki, jak zaskakujący akordeon w "Losing Strategy". Ukoronowaniem tego stylu jest pięknie wykonany medley "She Allways Will / The River" – to moja pozycja nr 1.
Równoprawnymi autorami pięknego brzmienia albumu są dwaj muzycy: gitarzysta Keith Ganz i pianista Gary Versace. Ci panowie swoim talentem i wrażliwością sprawili, że niektóre utwory brzmią magicznie.
Szkoda, że do tej krainy piękna i tajemnicy artystka wprowadziła elementy znane. Zdecydowanie się na włączenie w drugiej części albumu kilku coverów trochę zmieniło mój zachwyt. Bo piosenki wykonane są nieźle, zwłaszcza "Idian Summer" i "What a Difference a Day Made". Jednak pomieszanie piosenek premierowych ze znanymi standardami to dla mnie jakiś rodzaj kalkulacji. Bo czego nie robi się, aby się przypodobać słuchaczowi. Szkoda, że akurat tak wytrawna artystka musi się uciekać do tego typu zabiegów, ale trudno krytykować decyzje artystyczne, bo te prawdopodobnie okupione są wieloma rozterkami i nieprzespanymi nocami. Dlatego namawiam do lekkiego przymknięcia oka i rozkoszowania się tą piękną płytą.
9/10