Skip to content
11 paź / Wojtek

KęKę – „Mr KęKę” [RECENZJA]

Poprzednia płyta była nieco dziwna, ale interesująca.

Być może dlatego, że to był mój pierwszy kontakt z artystą. Najnowszy album kompletnie mnie rozczarował. Czyżby mój kredyt zaufania się wyczerpał? A może teraz jest dużo słabiej niż rok temu? 

W "Mr KęKę" artysta już nie udaje.

Że jest zwykłym, skromnym człowiekiem po przejściach, że jest taki normalny, przeciętny. Zamiast tego epatuje swoimi sukcesami i ogólnym błogostanem. A artystyczna popularność i związana z nim rozpoznawalność tak mu ciąży, że opowiada nam o tym w "Nie to nie". No po prostu szkoda mi człowieka, że ludzie go rozpoznają dzięki jego talentowi!

KęKę uchodzi za rapera ulicznego,

czyli takiego, który przekonuje swoją prawdą i prostotą. I rzeczywiście jego rapowanie takie jest. Ale kiedy artysta się zapomina i ciągnie go do śpiewania, to wychodzą takie koszmarki, jak: "Powiedz mi czemu", "Na blok", "Czarna chmura" i "Ty do mnie przyszłaś". Połączenie nienajgorszego rapu z banalnymi refrenami śpiewanymi przez gości jest tak banalne, że chyba nie powinno się tego komentować.

Kiedy się wsłuchałem w treści wszystkich utworów nagle odkryłem, że KęKę chce nas przytłoczyć swoim bogatym, wielopłaszczyznowym wnętrzem. Bo oto uderza w tony patriotyczne ("Na blok", "Myślę o tym"). – poczułem się jak na demonstracji. A za chwilę artysta odjeżdża w klimaty rodzinne ("Na pewno) – tutaj robi to tak banalnie, że bardziej chce się śmiać niż podziwiać. Ale żeby nie było tak sielsko i pięknie, to nagle zostajemy sprowadzeni do pionu sloganami: "zamknij dupę" i "jesteś ścierą" ("Safari"). Czy jedna osoba może mieć tyle twarzy?

Kropką nad "i" jest piosenka "Drogi Tato".

Na poprzedniej płycie artysta zafundował nam piosenkę, w której zwraca się do matki ("Serce matki"). I to był śmiały, robiący wrażenie wybór, w którym KęKę zatrzymał się na delikatnej linii przesady. Jednak teraz ta granica została mocno przekroczona. A jeśli ktoś miałby wątpliwości, czy to jest taktowne, czy jednak przedobrzone, to sam artysta nam pomaga – zaproszenie do tego utworu koszmarnego wokalisty, epatującego swoim życiorysem Sebastiana Riedla (syn zmarłej tragicznie ikony polskiego bluesa Ryśka Riedla) jest demonstracją najgorszego gustu. I do tego ten patetyczny podkład – to zapewne na wypadek , gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, że słuchamy kiczu w czystej postaci.

Wiem, że album cieszy się sporą popularnością. Dla mnie to jedna z gorszych płyt ostatnich miesięcy.

4/10

Zostaw komentarz