Kenny Washington – „What’s the Hurry”

Tego albumu słucha się z wielką przyjemnością, mimo że repertuar mocno oklepany. Kenny Washington na swój solowy debiut wybrał same hity, a w śród nich: „S’Wonderful”, „Sweet Georgia Brown” i „Smile”. Jeśli jeszcze dodamy, że w momencie nagrywania materiału artysta miał 62 lata, to możemy się zastanowić, po co taki album. Ale zamiast się zastanawiać, lepiej po prostu posłuchać.
Kenny Washington to muzyk bardzo doświadczony, dotychczas znany jako perkusista. I to ten perkusista, który gra z najlepszymi, bo lista nazwisk, z którymi nagrywał albumy robi wrażenie, jest długa i obfitująca w muzyczne znakomitości, a w śród nich takie tuzy, jak: Dizzy Gillespie i Benny Goodman. W dorobku ma kilkadziesiąt albumów, ale do kompletu brakowało mu tego jednego, solowego. A że śpiewanie towarzyszyło Washingtonowi zawsze, ale nigdy nie było traktowane na tyle poważnie, aby nagrać samodzielny materiał, pewnie dlatego artysta postanowił sprawić sobie prezent. A przy okazji sprawił także miłą niespodziankę słuchaczom.
To prawda, że repertuar nagrany przez Washingtona nie robi na nikim większego wrażenia, bo słyszeliśmy go wielokrotnie w znakomitych wykonaniach. I tu miła niespodzianka, bo słyszymy interpretacje dojrzałe, przemyślane i po prostu szlachetne. Że Washington jest znakomitym muzykiem wiedzieliśmy, więc sposób zagrania repertuaru zaskoczeniem nie jest. Utwory opracowane są różnorodnie, ze świetnymi muzykami, ale nigdy granica nie jest przekroczona – na pierwszym planie jest wokalista czarujący klimatem, świetnie frazujący, dbający o czystość przekazu. A ten jest mocno powiązany z odpowiednio przygotowanymi aranżacjami, bo kiedy trzeba, jak w „S’Wonderful”, w akompaniamencie słyszymy jedynie gitarę, albo sam kontrabas w „Georgia on My Mind”.
Spodziewam się, że to jednorazowy „wybryk” artysty, zresztą świetnie przyjęty, z nominacją do Grammy. I pewnie wytwórnie będą chciały to pociągnąć, namawiając Washingtona do nagrania nowego albumu.
9/10