Kortez – „Naucz mnie tańczyć”. Szlachetna intymność. [RECENZJA]
Nie było go 7 lat. Słuchając najnowszego albumu wiemy dlaczego. To skupienie i świadomość wypowiadania słów świadczą, że Kortez tego czasu potrzebował. Jakby chciał pewne kwestie wyjaśnić, albo artystycznie dojść z sobą do porozumienia. Tak dojrzałego i świadomego Korteza jeszcze nie znaliśmy.
Zaledwie 8 piosenek, niespełna 40 minut. Ta skrótowość jest tutaj po coś. Intymność tego materiału artysta podkreśla znakomitą realizacją. I nie zgadzam się z gdzieś przeczytaną opinią, że Kortez tutaj śpiewa niedbale. Po prostu śpiewa tak jak zawsze, w charakterystyczny dla siebie, lekko “od niechcenia” sposób, ale tak miało być, niczego tu nie brakuje.
Zaczyna się autorską mroczną, ale dobrą na rozpoczęcie tej intymnej podróży “Stąd do wieczności”. Potem, w środku “Ziemią niczyja”, a na koniec tytułowa, chyba jednak optymistyczna “Naucz mnie tańczyć” – te trzy utwory są dla mnie szkieletem całego albumu. To materiał świetny do małego, zaciemnionego klubu. Są też piosenki, które potrzebują większej sceny dla instrumentów dętych , jak w “Nie było to pisane nam” (piękna partia trąbki) i “A co jeśli”, albo dobrze napisane smyczki w “Znikam”.
W tej introwertycznej podróży nawet “May Day” nie jest typowym wołaniem o pomoc, a raczej szukaniem sprzymierzeńca, bo świat Korteza to nie życie celebryty ze ścianek, a normalnego człowieka z rozterkami i wieloma problemami. I pewnie dlatego brak gości w tym albumie, to raczej nie przypadek. Ostatnio bardzo rzadko słuchamy płyt bez zaproszonych artystów, a Kortez pewnie również w ten sposób chciał podkreślić osobisty charakter materiału.
8/10