Kurt Elling – „Wildflowers, Vol. 1” [RECENZJA]

Kurt Elling ostatnio nagrywa stosunkowo krótkie płyty. W tym przypadku jest podobnie, jednak nie do końca – wydany niedawno materiał został podzielony na dwie EP-ki, mimo że stylistycznie i koncepcyjnie jest podobny. Głównym wyróżnikiem jest akompaniament, a dokładnie inny pianista. W tym pierwszym wokaliście towarzyszy znakomity Sullivan Fortner.
O Kurcie Ellingu pisałem już kilka razy, więc nie będę przypominał o jego klasie i osiągnięciach, zresztą artysta jest częstym gościem w Polsce, spodziewam się więc, że dla ludzi słuchających muzyki wartościowej ten wokalista nie jest osobą anonimową. Muszę jednak wspomnieć o pianiście, bo jego udział w tym albumie jest wartościowy. Sullivan Fortner to uznany pianista jazzowy, zwycięzca prestiżowego konkursu Cole Portera, znany przede wszystkim jako współpracownik długiej listy artystów, jak choćby wybitnych instrumentalistów: Theo Croker, Donald Harrison, Lage Lund, Peter Bernstein. Osobnym rozdziałem w karierze są wokaliści: Paul Simon i dwie wschodzące gwiazdy wokalistyki jazzowej: Cecile McLorin Salvant i Samara Joy.
„Wildflowers, Vol. 1” to 6 pięknie opracowanych utworów, od pierwszych do ostatnich dźwięków ujmuje precyzja i wspólny „przelot” między artystami. Elling, oprócz talentu i niecodziennych warunków głosowych, to także perfekcjonista – pewnie nieprzypadkowo zaprosił do współpracy tego właśnie pianistę, tak jak też nieprzypadkowo pozwolił Cecile Mc Lorin Salvant wyczarować z nim m dodatkowe piękno – „A Wish (Valentine)” to ozdoba płyty.
I na tym mogę zakończyć, bo niedługo będę pisał o drugiej części albumu. Można jedynie zadać pytanie, dlaczego akurat ta EP-ka została nominowana do nagrody Grammy?
10/10
to perfekcjonista
Qnajnowsza płyta nie pozostawia zludzeń.y dia