Skip to content
2 paź / Wojtek

Lenny Kravitz – „Raise Vibration” [RECENZJA]

Przed nami 11. album artysty, który debiutował dosyć dawno, bo w 1989 roku. Jednak największe uznanie spotkało go dopiero 10 lat później, kiedy w latach 1999 – 2002 otrzymał nagrody Grammy 4 lata z rzędu dla najlepszego wokalisty rockowego. I to był jego najlepszy czas. Dzisiaj zmieniła się częstotliwość nagrywania albumów – okresy 2-3 letnie zamieniły się w przedział 4-5 lat. A jaka jest  najnowsza płyta "Raise Vibration" ?

Na pewno nie można nazwać Kravitza wokalistą rockowym. To co już od pewnego czasu proponuje, to poruszanie się w klimatach typowo popowych i raczej niezbyt nowoczesnych. Na swojej nowej płycie Kravitz wykonuje 12 piosenek, ale to aż 64 minuty, więc stosunkowo dużo.

W całości album jest strawny i atrakcyjny. Kiedy jednak zaczynamy wsłuchiwać się w osobne piosenki nagle dostrzegamy szczegóły. I już nie jest tak miło. Jak zwykle artysta sam nagrał większość ścieżek instrumentalnych z pomocą stałego od lat gitarzysty Craiga Rossa i pianisty, autora atranżacji Davida Barona. Ten minimalizm ma swoje zalety – materiał nagrany jest profesjonalnie i w miarę nowocześnie. Nieco gorzej jest z samymi kompozycjami. Tutaj utwory atrakcyjne i przebojowe ("Low", "Who Really Are the Monsters?", "We Can Get It All Together", "I Always Be Inside Your Soul" i "Raise Vibration") sąsiadują z bardzo poprawnymi, ale nieco wtórnymi typowoymi popowymi utworami ("The Majesty of Love", "It's Enough", "Ride", "Gold Dust" i "5 More Days 'Til Summer"). Osobną kategorią są 2 piosenki okolicznościowe. Pierwsza  z nich "Johny Cash" jest napisana z dedykacją dla mamy, miłośniczki tego artysty. Utwór jest w nienajlepszym guście, takie nawiązanie do starszej stylistyki jest zgodne z dedykacją, jednak dla mnie trochę za banalne. Podobnie jest z piosenką "Here to Love" – jej sposób wykonania, narastająca dramaturgia z finałową częścią z chórem jest tak patetyczna, że świetnie sprawdziłaby się przy jakiejś podniosłej okazji, np. ceremoniii zakończenia Igrzysk Olimpijskich.

Jak już napisałem wcześniej, płytę zupelnie inaczej odbiera się w całości. To bardzo dobry, przemyślany album. Słuchając go w towarzystwie młodych ludzi przekonałem się, że artysta do nich trafia znakomicie, a to chyba największy komplement. Nie ukrywam, że spotkanie z tym albumem było dla mnie przyjemnością, mimo że nie wszystko mi się w nim podobało.

 

8/10

 

Zostaw komentarz