Skip to content
29 paź / Wojtek

Leon Bridges – „Leon” [RECENZJA]

Ostatnio narzekałem, że artyście nie wychodzą piosenki, które przyciągną masy słuchaczy. Teraz odnoszę wrażenie, że Leon Bridges na tym właśnie się skupił – jest kilka utworów, które mogą zainteresować, jednak czy było warto aż tak mocno zbaczać z dobrze wyznaczonej drogi?  Dotychczas muzyk był postrzegany jako przedstawiciel R&B, bo kilka nominacji i jedna statuetka Grammy to ten właśnie gatunek. Teraz artysta pozwolił sobie na kilka skoków w bok, co może świadczyć o poszukiwaniach, ale chyba raczej nieudanych.

Już początek albumu pokazuje, że artysta dojrzewa, ale też nabiera doświadczenia, zaczyna rozumieć, co stanowi o atrakcyjności materiału. „When a Man Cries”, a potem „That’s What I Love” to nowoczesne utwory, zwłaszcza ten drugi, ze świetną aranżacją. Za chwilę jeszcze nieco taneczny, dobrze zagrany „Laredo”.  I tu już się zaczyna uciekanie od typowej dla artysty stylistyki – „Panther City” i „Ain’t Got Nothing On You” to piosenki mogące się sprawdzić w komercyjnych audycjach. Jeszcze bardziej słychać to  w „Never satisfied”, piosence najbardziej popowej. Ale już „Cant’ Have It All”, gdzie mocno przebijają się elementy country, to chyba jednak za dużo.

Na szczęście na początku i na końcu dominują piosenki stylowe, które najbardziej definiują artystę. Bo weźmy choćby „Peaceful Place”, rasowy, dobrze zrealizowany utwór. Zresztą jest to jedyny z albumu, do którego zrealizowano teledysk. Nie wiem dlaczego wytwórnia nie była zainteresowana lepszą promocją, bo nawet tak świetne piosenki jak „God Loves Everyone” w sieci funkcjonują jedynie w formie audio. A ten utwór jest dla mnie ozdobą albumu.

9/10

Zostaw komentarz