Łona i Webber – „Nawiasem mówiąc” [RECENZJA]
Polski rap już od dłuższego czasu ma się nieźle. Co prawda nie jest to nawet przybliżony poziom do tego, co się obecnie produkuje w USA, ale przecież porównywanie jakiegokolwiek gatunku muzycznego nie ma tutaj sensu. Wiadomo, że poziom zza oceanu jest dla nas nieosiągalny. Jednak warto pamiętać, że rap to wypowiedź ulicy, więc tę polską ulicę może docenić tylko Polak, wszak to on jest tu jedynym adresatem. Nie mówiąc już o tym, że to gatunek nie do końca muzyczny – równie dobrze można by go włożyć do osobnej kategorii w dziedzinie literatury. Z ubiegłorocznych albumów, oprócz ciekawego i nieco pionierskiego „Marmuru” Taco Hemingway’a, zdecydowanie wyróżnia się album „Nawiasem mówiąc” Łony i Webbera.
Ten album przykuwa uwagę głównie świetnymi tekstami i tym, w jaki sposób są one podane. Bo okazuje się, że nie wystarczy dobrze obserwować i komentować rzeczywistość, ale podać ją strawnie i atrakcyjnie. Łona ma wyjątkową umiejętność, aby w każdym, nieśpiewanym przecież utworze, wstawić zapamiętywalny fragment, który można uznać za refren. I w ten sposób w każdym kolejnym utworze mamy bardzo charakterystyczne, nośne frazy. A już szczytem sprawności jest dla mnie „Nie mam pojęcia”. Słuchałem tego jednego utworu wyjątkowo często, bo mnie zachwycił, i cały czas upajałem się ekwilibrystyką słowną.
A sami wykonawcy? Webber dodał świetną muzykę, która może sprawiać wrażenie nieszkodliwego tła. Ale o to właśnie w tym wszystkim chodzi – nie narzucać się, nie przeszkadzać, ale tam gdzie trzeba – podkreślić charakter tekstu. W efekcie słyszymy niezłą symbiozę. Łona jako znakomity tekściarz trochę gorzej sprawdza się jako wykonawca. Jego dykcja i barwa głosu nie są idealne, ale przecież rap to muzyka ulicy, a ta rządzi się swoimi, nie do końca zaplanowanymi i nie zawsze poprawnymi reakcjami.
Moja ocena: 7/10