Lucky Daye – „Algorithm” [RECENZJA]
To już czwarty album artysty, który ciągle dobija się do głównego nurtu, mimo że w branży jest znany i doceniany. Wcześniej kilka nominacji w różnych plebiscytach w kategorii R&B, ale chyba najlepiej artystę określa „progressive R&B”, bo właśnie w tej kategorii Lucky Daye otrzymał Grammy za swoją poprzednią płytę. Dobrze, że teraz na promującego singla wybrano „That’s You”, bo to jedna z dwóch najlepszych piosenek w tym materiale.
Lucky Daye pojawił się 19 lat temu w amerykańskim Idolu, i mimo że odpadł w pierwszym programie na żywo, to już tam pokazał, jaka muzyka go kręci, bo wykonywanie piosenek Wondera i Glorii Gaynor było wyraźnym określeniem się. Teraz artysta bardzo swobodnie porusza się po muzyce, nie ograniczając się do konkretnej stylistyki, ale na pewno można o nim powiedzieć, że jest nowoczesnym, odważny artystą – tutaj definiują go takie utwory, jak choćby: “Never Leavin’U Lonely”, “Breakin’ The Bank”, czy kandydatka na przebój, “Blame”.
Na tle tych śmiałych kompozycji wyjątkowo brzmią dwie zupełnie inne, spokojniejsze piosenki. Wspomniana “That’s You” stylistycznie nieco przypomina piosenki Michaela Jacksona, ale to raczej komplement niż zarzut. Druga to akustyczna “Paralyzed” – artysta pokazuje, że do nagrania świetnej piosenki nie potrzebuje elektroniki, bo wystarczy zaledwie gitara akustyczna (pod koniec wspomagana gitarą basową), do tego świetnie zaaranżowane głosy drugiego planu i równie znakomita RAYE jako gość.
„Algorithm” to płyta bardzo atrakcyjna, wielowarstwowa. Tu nic nie jest oczywiste, a artysta pokazuje, że wie jaką muzykę chce grać, nie stara się na siłę zdobyć dużego grona słuchaczy, jest konsekwentny i wierny swojej stylistyce. Zdziwię się, jeśli nie zobaczę tego albumu w nominacjach do nagrody Grammy.
10/10